środa, 10 lutego 2016

Oliwa z geranium

Od trzech lat uprawiam w domu geranium, czyli pelargonię pachnącą. Ma świetny cytrynowy zapach i rośnie jak szalona. Przyszło mi do głowy, żeby ów zapach jakoś w kuchni wykorzystać. Nie mam jeszcze zestawu do destylacji olejków, ale w sumie mnie najbardziej interesuje wykorzystanie kulinarne, przyprawowej ziela, zatem postanowiłam, że jakoś przydałoby się owo geranium podać a nie tylko wąchać. Wymyśliłam, zatem, że zmaceruję rozdrobnione ziele w dobrej oliwie. Będzie do sałat, albo do smażenia... Zobaczymy - tak sobie myślałam. Można też przygotować marynatę na bazie takiej pachnącej oliwy - dumałam sobie dalej. Bez żalu ucięłam roślinie trzy szczyty (już zaczęła się rozkrzewiać!), prześwietliłam z liści (teraz lepiej rosną gałązki, które wcześniej nie miały już dostępu do światła!), posiekałam drobno i zalałam ciepłą oliwą w dużym słoju. Słój zakręciłam i podgrzewałam w kąpieli wodnej jeszcze przez godzinę. I tak przez trzy dni.


Autor: By Forest & Kim Starr, CC BY 3.0,
 https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6185507

Miałam dylemat: jeść tę oliwę czy balsamować się nią? W procesie maceracji oliwa zyskała dość trwały zapach, który "ulokowany" na sałacie przywodził na myśl perfumy ;) Co prawda sałata zyskiwała na smaku, ale jak dla mnie zapach w potrawie był zbyt... kosmetyczny. No cóż... Potrzeba jednak czyni mistrza. Zabrakło mi już oleju kokosowego ze skrzypem, który używałam jako krem do rak i balsam. Na próbę posmarowałam ciepłą jeszcze oliwą dłonie, roztarłam ją aż do łokci i... REWELACJA! Szybko się wchłania, nawilża, wygładza, zmiękcza skórę i CUDOWNIE PACHNIE, zaś zapach sprawia, ze przez dłuższy czas czuję się świeżo i po prostu pięknie. Czy można chcieć więcej? Dla dojrzałej skóry (no cóż taki wiek) to prawdziwy balsam, aksamit, złoto w płynie.


Oliwa z geranium trafiła zatem do łazienki. Można jej użyć do całego ciała, także do twarzy pod makijaż. Co prawda nie nadużywam kosmetyków kolorowych (nie lubię i szkoda mi na to czasu), ale na moje potrzeby i użycie - ta oliwa to wynalazek doskonały. Jej skład (5% nasyconych kwasów tłuszczowych, 60–75% kwasu oleinowego, 14–18% kwasu linolowego, 10–18% kwasu palmitynowego, 2% kwasu linolenowego, 2% kwasu stearynowego, witamina E) plus zalety geranium (działanie antydepresyjne, immunostymulujące, przeciwzapalne, antyłojotokowe) oraz dobroczynne działanie na moją skórę sprawiły, że postanowiłam oliwę z geranium gościć już na stałe. Wszak materiał roślinny mam pod ręką i cały czas pięknie rośnie.







wtorek, 9 lutego 2016

Tonik ogórkowy

Ostatnio polubiłam toniki octowe. Mają doskonały wpływ na moją cerę, ale nie wszystkie przyjemnie pachną, niektóre nawet... śmierdzą. Tonik ogórkowy do nich akurat nie należy - ma świeży ogórkowy zapach i ładnie wyrównuje koloryt dojrzałej skóry. Najlepiej przygotować go w sezonie ogórkowym, kiedy jest spory wybór świeżych warzyw, ale nie widzę przeszkód, aby choć na próbę zrobić taki tonik teraz. Początek jest zwyczajny - należy z ogórka zrobić klasyczny ocet. Następnie - wykorzystać powstały ocet do zrobienia maceratu.


Źródło: Iternet


Ogórkowe obierki (ekologiczne) lub pokrajany w plastry ogórek zalewany około 0,5 l wody, dosypujemy 2 łyżki cukru i na rozruch wlewamy dwie łyżki żywego octu jabłkowego. Słoik obwiązujemy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce. Mikstura zaczyna pracować i w ciągu dwóch-trzech tygodni fermentuje do octu. W tym czasie przynajmniej raz dziennie należy przemieszać materiał roślinny, żeby nie zaczął pleśnieć, bo musi być nakryty wodą. Kiedy ogórek opada na dno słoika a płyn ma wyraźnie kwaśny smak, odcedzamy go np. do butelki i jeszcze jakiś tydzień lub dwa trzymamy w cieple. Butelkę należy zakorkować kulką z waty - powietrze powinno jeszcze do octu docierać.

Po tym czasie, obieramy kolejny ogórek i ścieramy na tarce o grubych oczkach. Zalewamy go przygotowanym octem i przez tydzień poddajemy maceracji. To druga faza przygotowania toniku. Pozostaje już tylko przefiltrować nasz tonik i... użyć :)

Ja używam tego toniku nie rozcieńczonego, ale jeżeli ktoś ma wrażliwa skórę, powinien tonik rozcieńczyć zwykłą wodą w proporcji dla siebie najbardziej odpowiedniej. Tonik bardzo skondensowany można używać punktowo. Rozjaśnia, wygładza, lekko nawilża. Dla mnie - super :)





poniedziałek, 8 lutego 2016

Ogródek na parapecie cz.1

Co prawda zima mija łagodnie, ale zawsze warto mieć pod ręką coś zielonego i zdrowego. Ci, którzy lubią sobie zbierać "dziczyznę" sezon mieli długi, bo w niektórych regionach jeszcze w połowie grudnia można było ciąć pokrzywę. Ci, co dziczyzny nie zbierają, zawsze mogą wejść do marketu i kupić sobie zdrowie posypane środkiem grzybobójczym albo innym dodatkiem gratis. Nie widzę jednak powodu, aby z owej "dziczyzny" rezygnować, ani, żeby kupować więcej niż jest to konieczne ;) We Wsiowej Kuchni postanowiono zatem, że obok tradycyjnego szczypioru i pietruszki posadzone będą dzikie rośliny, które chętnie widziane są w sałatach i jako przyprawy. Taka dawka zdrowia przyda się na tzw. przednówku, niezależnie od tego, czy w pobliskim sklepie można już kupić wszystko, czy jeszcze nie.

Na pierwszy ogień posadzona została cebula, która już w lodówce zaczęła puszczać szczypior. Taka cebulka nie jest już smaczna, ale karygodne byłoby wyrzucenie jej. Lepiej zainwestować w doniczkę, albo wykorzystać jakiś pojemnik, stary garnek czy wiaderko, nakopać trochę ziemi albo piasku, wsadzić cebule i podlać. Już po paru dniach można się cieszyć piękną zielenią i świeżym smakiem szczypiorku! W miarę zamierania cebul, podmieniamy je na "świeże" - w ten sposób bez przerwy mamy do dyspozycji nowiutki i pyszny szczypiorek.



Następnie posadziłam pietruszkę korzeniową. Zakupiona na targu, świeżo kopana, z maleńkimi zielonymi odrostami naci - natychmiast ruszyła do boju. Pietruszkę można sadzić gęsto, chodzi nam przecież o nać a nie korzeń. Ktoś, kto ma ogród i uprawiał pietruszkę naciową albo kędzierzawą, może kępkę lub dwie wykopać, przesadzić do doniczki i również cieszyć się smakowitą nacią. Jeżeli pogoda sprzyja, warto także zaadoptować kępę szczypiorku :) Na nać pietruszki będę musiała jeszcze trochę poczekać, ale nie szkodzi. Aktualnie rosół posypuję... rzeżuchą :)



Nie wiadomo dlaczego pieprzycę siewną, czyli rzeżuchę sieje się tuż przed Wielkanocą - przecież warto ją jeść cały rok! Zimą jest to warzywo obowiązkowe, bardzo zasobne w witaminy i sole mineralne. Rzeżuchę wystarczy wysiać na mokrej wacie ułożonej na spodku lub miseczce, po paru dniach wyrośnie zielona kołderka idealna do twarożków, jako posypka do zup i ziemniaków.



No i jak sugerowałam wcześniej, we Wsiowej Kuchni nie zrezygnowałam z dzikich roślin, z którymi zaprzyjaźniłam się w zeszłym roku. Do doniczki trafiła między innymi babka lancetowata (będzie służyć jako dodatek do zup i sałat). Już widać pierwsze młode listki, które niedługo chętnie sobie zjem ;)



Do dwóch doniczek adoptowałam także czosnaczka pospolitego. W miarę możliwości zbieram jego świeże listki (zimowe) podczas wędrówek ze Wsiowym Psem, ale przecież nie zawsze jest okazja do wędrowania. Ponieważ pesto z wiosennych zbiorów jeszcze mam, zatem do jajeczka wystarczy mi te kilka listków z własnej doniczki. Na razie pozwalam czosnaczkom rosnąć, bo dopiero niedawno trafiły do doniczek i trwa "okres ochronny". Niech wzmocnią się i rosną zdrowo.



Na balkonie mam jeszcze doniczkę z kurdybankiem kwitnącym na biało i fioletowo. Pozwalam mu spokojnie zimować, bo w zeszłym roku zaopatrzyłam się w sporą ilość mrożonego ziela - do wiosny wystarczy. Świetny jest do sosów, mdłych zup, pieczarek a suszony pięknie aromatyzuje pieczywo na zakwasie - warto go zatem po prostu mieć.

Na dziś tyle :) Ciąg dalszy nastąpi :)