Pocztówka z albumu Ciotki Chichotki: Łódź, okolice ul. Cieszkowskiego, fot. T. Biliński, Biuro Wydawnicze "RUCH", 1969. |
No dobrze, ale z tamtymi czasami kojarzą mi się dania, których nie lubiłam jeść. Taki na przykład trzęsący się budyń malinowy jadany w przedszkolu. Fuj. Mdliło mnie na sam jego widok i pamiętam, że rodzice prosili moją wychowawczynię, by pozwoliła mi nie jadać tego paskudzwa. Zawsze podwieczorek z budyniem kończyłam roztrojem żołądka ;)) Podobnie zresztą reagowałam na rozbełtany szpinak. I też w przedszkolu.
Z domowych dań nie znosiłam natomiast zalewajki. Gotowało się ją na wodzie z ziemniakami krojonymi w kostkę, z dodatkiem cebuli i kilku suszonych grzybów (czasem tylko ogonków, bez kapeluszy). Kiedy ziemniaki w zupie były miękkie dolewało się barszcz kupowany u piekarza i okraszało skwarkami przygotowanymi z boczku lub podgardla. Czasem w zalewajce pojawiały się kawałki cienkiej kiełbasy zwyczajnej. Ot, takie to było danie. Dziś je doceniam, choć nie gotuję. A może powinnam?
PS. Na litr wody potrzeba kilograma ziemniaków, jedną dużą cebulę i jakieś trzy szklanki dobrego barszczu / zakwasu z mąki razowej. Zakwas trzeba dolewać stopniowo, bo mocno zagęszcza zupę. Można też użyć zamiast wody wywaru z kości lub rosołu. Smacznego :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz