poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Kiszony czosnaczek

Powiedzmy sobie szczerze, kto raz spróbuje zjeść czosnaczek, będzie go wielbić przez wieki. To ziółko "charakterne" i ma potencjał. Tu kolejny podpatrzony przepis, ale zmodyfikowany, bo poza tym, że lubię zjadać czosnaczek na świeżo, to chciałabym mieć go i na później. Przepis, który mnie zainspirował jest TUTAJ.

Udało mi się ziółka nazrywać całkiem sporo, bo znalazłam nowe i nawet ekologiczne miejsce ;) Zatem nie było nad czym się zastanawiać. Przebieranie i oczyszczanie liści z traw i zeschłych listeczków było później dość uciążliwe, ale w końcu udało się. I tak zebrany ponad kilogram czosnaczka postanowiłam ukisić.



Oczyszczone, opłukane i obeschnięte z wody liście drobno poszatkowałam. przesypałam solą niejodowaną (we Wsiowej Kuchni używam wyłącznie soli z Kłodawy) i wymieszałam. Następnie odstawiłam je na godzinę w szklanej, dużej salaterce, żeby odrobinę zmiękły. W tym czasie przygotowałam sobie kilka małych słoików. W zamierzeniu miały być to porcje na raz.


Liście czosnaczka upchnęłam ciasno do słoiczków, podobnie jak kapustę. Podczas upychania wytwarzała się solanka - pierwszego dnia nie było jej aż tak zbyt wiele. Z czasem pojawiało się jej coraz więcej, trzeciego dnia musiałam nawet z każdego słoika trochę odlać. Aktualnie w każdym słoiku jest trochę więcej niż połowa początkowej objętości, ale kiszenie jeszcze trwa (to już tydzień). Za jakiś czas (codziennie sprawdzam smak, upycham i przebijam drewnianą pałeczką kiszonkę, aby równo i zdrowo się kisiła) będzie pasteryzowana. Przynajmniej część słoików. Niepasteryzowaną kiszonkę można przez pewien czas czas przechowywać w lodówce. Ma przyjemny zapach (jak dla mnie) i zdecydowany smak.

Jak zamierzam tę kiszonkę spożytkować w przyszłości? Jako smarowidełko do kanapki i jako dodatek do kwaśnej, zimowej zupy. Na inne pomysły będzie jeszcze pora.





Smacznego :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz