niedziela, 21 kwietnia 2013

Zalewajka łódzka

Dotarły niedawno do mnie dwie pocztówki z początku lat 70-tych XX wieku z widokami okolic, gdzie spędziłam właściwie całe swoje dzieciństwo. Nie ukrywam, że odżyły wspomnienia z odwiedzin w przychodni lekarskiej, kupowania upatrzonych w tamtejszej księgarni książek, płyt winylowych i kaset z bajkami. Podglądanie wystaw, zaglądanie do sklepów... Taaaak... :))) Patrząc na te widoczki przypomniałam sobie zapach tych okolic, atmosferę i oblane słońcem betonowe podesty. No i kiosk RUCH-u w wieżowcu, w którym czasem dało się upolować poszukiwany periodyk. A w późniejszych czasach stoiska z handlem obwoźnym. Moje wspomnienia z dzieciństwa to początek lat 80-tych. Minęło już 30 lat a ja nadal potrafię odtworzyć wrażenia, przypomnieć sobie pewne sytuacje. O, na przykład stanie w kolejce w sklepie cukierniczym po kilka czekoladopodobnych batonów z nadzieniem jagodowym! Kupowanymi z przydziału oczywiście. Takie wspomnienie jest bezcenne. I w sumie cieszę się, że te pocztówki troszkę mnie odmłodziły, bo i trochę cofnęły w czasie :))


Pocztówka z albumu Ciotki Chichotki:
Łódź, okolice ul. Cieszkowskiego, fot. T. Biliński, Biuro Wydawnicze "RUCH", 1969.


No dobrze, ale z tamtymi czasami kojarzą mi się dania, których nie lubiłam jeść. Taki na przykład trzęsący się budyń malinowy jadany w przedszkolu. Fuj. Mdliło mnie na sam jego widok i pamiętam, że rodzice prosili moją wychowawczynię, by pozwoliła mi nie jadać tego paskudzwa. Zawsze podwieczorek z budyniem kończyłam roztrojem żołądka ;)) Podobnie zresztą reagowałam na rozbełtany szpinak. I też w przedszkolu.


Pocztówka z albumu Ciotki Chichotki:
Łódź, okolice ul. Cieszkowskiego, fot. T. Biliński, RSW PRASA-KSIĄŻKA-RUCH, 1972.
(To zdjęcie zapewne zrobione było sporo wcześniej, bo jeszcze nie ma na nim wieżowca.)


Z domowych dań nie znosiłam natomiast zalewajki. Gotowało się ją na wodzie z ziemniakami krojonymi w kostkę, z dodatkiem cebuli i kilku suszonych grzybów (czasem tylko ogonków, bez kapeluszy). Kiedy ziemniaki w zupie były miękkie dolewało się barszcz kupowany u piekarza i okraszało skwarkami  przygotowanymi z boczku lub podgardla. Czasem w zalewajce pojawiały się kawałki cienkiej kiełbasy zwyczajnej. Ot, takie to było danie. Dziś je doceniam, choć nie gotuję. A może powinnam?



PS. Na litr wody potrzeba kilograma ziemniaków, jedną dużą cebulę i jakieś trzy szklanki dobrego barszczu / zakwasu z mąki razowej. Zakwas trzeba dolewać stopniowo, bo mocno zagęszcza zupę. Można też użyć zamiast wody wywaru z kości lub rosołu. Smacznego :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz