niedziela, 22 grudnia 2019

Sos z płomiennicy do kaszy gryczanej


Taka niespodzianka! I to tuż przed świętami. Cieszę się bardzo, bo będę mogła podać na stół nietypowe danie: smakowity sosik z zielonym pieprzem. Ponieważ ten sosik świetnie smakuje z kaszą gryczaną, zatem trafi na świąteczny stół.





Sos z płomiennicą do kaszy

25 dkg kapeluszy płomienicy zimowej
Trzy łyżki oleju
1 cebula (średniej wielkości)
0,5 litra rosołu lub bulionu z warzyw
łyżka mąki
1/2 szklanki śmietany 18%
kilkanaście ziaren zielonego pieprzu
sól

siekany szczypiorek do posypania dania



Cebulę drobno posiekać i w rondelku lekko zrumienić na rozgrzanym oleju. Kapelusze płomienicy opłukać, dobrze osączyć, dodać do cebuli. Podlać rosołem, dodać ziarenka pieprzu, w razie konieczności sól i dusić do momentu rozgotowania cebuli i zredukowania rosołu o około 10%. Przed dodaniem grzybów, można wcześniej po prostu cebulę w rosole zmiksować, ale mnie smakuje sos przygotowany tym pierwszym sposobem. Po około pół godziny wymieszać łyżkę mąki ze śmietaną, dodać do sosu. Dobrze wymieszać, aby nie pojawiły się grudki i zagotować. Sos podajemy z kaszą gryczaną, na gorąco.






Smacznego!




sobota, 23 listopada 2019

Kiszona kapusta sałatkowa z jarzębiną

W tym roku było sporo jarzębiny a miejscami - o dziwo! - utrzymuje się ona jeszcze na drzewach. W moich okolicach to sytuacja nieczęsto spotykana. To dobrze, bo mogę sobie przetwórstwo i eksperymenty dogodniej rozłożyć w czasie, którego wciąż jest zbyt mało. Na wyprawy ze Wsiowym Psem chodzimy sporadycznie, tym bardziej że nieopodal ulokowały się... dziki. Wsiowy Pies zatem stawia opór i omijamy nasze stałe ścieżki, które prowadziły do dzikiego jedzonka i to na dodatek nie zanieczyszczonego. Inne nasze sympatyczne miejsca zostały wybetonowane i teraz zamiast Ugorów mamy przeogromne centrum dystrybucyjne. Szukamy zatem nowego miejsca, już takiego na stałe i całkiem własnego.

Tymczasem znalezisko w postaci jarzębiny cieszy wyjątkowo. Nie zerwałam jej zbyt wiele, bo sporo tu jest jeszcze zwierzątek, które też coś muszą jeść. Zerwałam jej tyle, aby zakisić z kapustą a reszta niech nakarmi inne stworzenia.




Kiszona kapusta sałatkowa z jarzębiną

1,5 kg poszatkowanej kapusty
1 duża marchew
0,4 kg jabłek (renety)
1/2 białej części pora
sześć garści suszonej jarzębiny
3 łyżki soli niejodowanej

Marchew i jabłka zetrzeć na tarce o dużych otworach, białą część pora pokroić w cieniutkie krążki. Wymieszać je z kapustą przesypując przy tym solą. Dodać suszoną, opłukaną szybko pod bieżącą wodą jarzębinę. Wymieszać i odstawić na kilka godzin. W tym czasie warzywa zmiękną i puszczą sok. Przekładać do słoików pamiętając, aby mieszankę upchać bardzo ciasno. Sok powinien ją pokryć. Nadmiar odlewamy, ale sok można zachować i przecedzony zakisić w butelce. Dalej postępujemy tak  jak z każdą kiszonką. Kapustę w czasie kiszenia warto odgazowywać a nadmiar soku zlewać. Po kilku dniach, zależnie od temperatury kiszenia, kiszonka powinna być gotowa do użycia. Przechowujemy ją w chłodnym pomieszczeniu lub lodówce.





Kiszonka przygotowana z podanej ilości składników powinna zmieścić się w dwóch litrowych słojach. Ja przełożyłam ją do jednego litrowego słoika i trzech mniejszych o pojemności 0,4 l. Jeżeli ktoś chce, może zakisić sałatkę w jednym większym słoiku czy garnku i później, po ukiszeniu, przełożyć do mniejszych opakowań. Tak przygotowaną kapustę podajemy z dodatkiem dobrego oleju i ulubionych ziół.





Smacznego!





Owoce jesieni

poniedziałek, 28 października 2019

Deser z tarniną i rumem

Pogoda sprzyja spacerom a opadające liście co prawda zasłaniają grzyby, ale odsłaniają inne jesienne smakołyki. I dziś wreszcie mogłam dostać się do tarniny! te Nawłoć położyła się i swobodnie można było przejść nieprzyjazne latem chaszcze. Czekałam na dobry  moment, żeby załapać się choć na kilka garści owoców i tyle udało mi się ich zerwać. Te, które kusiły późnym latem opadły już wcześniej z drzewek, ale nie szkodzi, pewnie zadomowiły się w nich robaczki, więc i tak bym z takich śliweczek nie skorzystała.

Przyniosłam zatem do domu te śliweczki jak najprawdziwszy skarb. Kolejnej porcji już nie będzie, bo nie znam innej "miejscówki". Do głowy mi przyszło wiele pomysłów na tarninę i sok, i nalewka, i syrop... A może dżem? A może coś wytrawnego? No cóż... parę garści - szału nie ma. Postanowiłam zatem ją po prostu zjeść i wymyśliłam deser ;)






Sos z tarniny (3-4 porcje)

25-30 dkg owoców tarniny
10 dkg cukru
1 łyżka soku z cytryny
4 łyżki rumu
szczypta soli
szczypta pieprzu zielonego

opcjonalnie: 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej, 1 łyżka wody

Owoce zasypać cukrem, jak zaczną puszczać sok zacząć powoli je ogrzewać. Kiedy będą się rozpadać przetrzeć przez sitko, aby oddzielić od pestek lub wykorzystać tylko powstały syrop. Dodać sól, pieprz, rum, sok z cytryny. Jeszcze przez chwilę odparować, żeby sos zgęstniał lub zagęścić łyżeczką mąki ziemniaczanej rozmieszanej w łyżce zimnej wody (raczej dodanie mąki ziemniaczanej nie powinno być potrzebne).


Krem z kaszy manny (3-4 porcje)

0,5 szklanki kaszy manny
1,5 szklanka mleka
1-2 łyżki cukru
10 dkg masła


Kaszę mannę ugotować z mlekiem i cukrem (można z niego zrezygnować) na gęsto. Po wystudzeniu zmiksować z masłem. Nakładać do salaterek. Polać przygotowanym sosem ze śliwek tarniny i ozdobić np. orzechami.






Sos jest bardzo smakowity, ale jeżeli ktoś koniecznie chce uniknąć cierpkiego smaku, powinien pominąć przecieranie śliweczek przez sitko. Sam sok a właściwie powstały syrop nie ma tej charakterystycznej cierpkości. Jeżeli zależałoby nam na zagęszczeniu powstałego sosu - należy na koniec gotowania dodać łyżeczkę czy dwie mąki ziemniaczanej rozmieszanej w łyżce wody.






Przygotowanie tego deseru jest błyskawiczne. Pół godzinki i goście zachwyceni :) Smacznego!





Owoce jesieni

piątek, 27 września 2019

Rajski dżem z imbirem

No cóż poradzić! Jesień! Ale my bardzo lubimy tę porę roku. Wędrówki są długie a i wraca się z nich z czymś niezwykłym ;) To też świetna okazja, żeby zamykać w słoiczkach nowe smaki i niezwykłe połączenia.

Od jakiegoś czasu jesień kojarzy mi się z rajskimi jabłuszkami. W tym roku niecierpliwie czekałam cały wrzesień, aż dojrzeją i zechcą oddać iście królewski aromat. Bardzo ważne jest, żeby nie zrywać ich zbyt wcześnie. I nie ma co się martwić, że wcześniej część z nich po prostu opadnie z drzewa, bo zazwyczaj opadają te robaczywe albo porażone grzybem. A ze zrywaniem jabłuszek trzeba zdążyć przed przymrozkami! To też ważne. Przemrożone szybko zaczynają przejrzewać i, albo trzeba je natychmiast zjeść, albo nierozmrożone ulokować w zamrażarce.







Rajskie jabłuszka warto suszyć i nie trzeba ich w takim przypadku obierać ze skórki i pozbawiać gniazd nasiennych. W całości można smażyć w konfiturze, kisić, marynować, gotować kompoty i mrozić do pieczenia z mięsem. Ja w tym roku część zebranych jabłuszek zamroziłam, cześć ususzyłam a pozostałe usmażyłam z imbirem na dżem. Pyszny!







Rajski dżem z imbirem

1 kg rajskich jabłuszek
ok. 10 dkg świeżego imbiru
40 dkg cukru
1 szklanka wody
sok z 1 cytryny
szczypta soli i czarnego pieprzu


Jabłuszka kroimy na ćwiartki i usuwamy gniazda nasienne. Nie obieramy ich ze skórki! Zasypujemy 20 dkg cukru. Imbir oczyszczamy i kroimy w drobna kostkę. Z pozostałych 20 dkg cukru i szklanki wody gotujemy syrop, wrzucamy imbir i powoli smażymy do miękkości - można później zmiksować. Wlewamy tak przygotowany syrop z imbirem do jabłuszek i wszystko razem smażymy aż dżem nabierze połysku, zgęstnieje a jabłuszka staną się szkliste. W razie potrzeby podlewamy troszkę wodą, żeby podczas smażenia dżem nie przypalił się. Pod koniec smażenia dodajemy sól, pieprz i sok z cytryny. Gorący pakujemy do słoików i mocno zakręcamy wieczka. Dla pewności można dżem kilka minut pasteryzować w 90 stopniach.







Pyszna sprawa taki dżemik :) Smacznego!





środa, 25 września 2019

Konfitura z rajskich jabłuszek

Codziennie mijałam ten zagajnik. Wiosną zachwycałam się kwiatami, ich zapach, barwa i obfitość dosłownie zniewalały... Zdarzyło mi się nawet zerwać kilka gałązek na tzw. bukiet. Pożałowałam swojego czynu jesienią, kiedy okazało się, że to drzewka rajskiej jabłoni. Zaczęłam podjadać jej owoce, cierpkie w smaku, ale jakże urokliwe. Z tygodnia na tydzień nabierały coraz więcej pięknej, czerwonej barwy i traciły na cierpkości. Tym razem postanowiłam poczekać ze zbiorem, mając przy tym nadzieję, że nikt mnie nie uprzedzi. I udało się! We Wsiowej Kuchni zapachniało najsmaczniejszą konfiturą jaką miałam okazję kiedykolwiek jeść :)




Jej przyrządzenie było niezwykle proste: ugotować syrop z pół litra wody i pół kilograma cukru, wystudzić i dodać pół kilograma nakłutych wykałaczką rajskich jabłuszek z ogonkami. Całość doprowadzamy do wrzenia, zdejmujemy z ognia i studzimy. Postępujemy tak 6 razy wciągu 3 dni. Następnie na gorąco pakujemy do słoiczków. I już.





Do czego można taką konfiturę wykorzystać? Do dekoracji deserów i ciast i jako dodatek do herbaty. Wykładamy ją wtedy na spodeczki zwane konfiturówkami - jak to dawniej bywało.


Smacznego!



środa, 21 sierpnia 2019

Dzika marmolada wieloowocowa

Troszkę pada, ale jednak cały czas i tak susza daje się we znaki. Niby owoce dojrzewają, niby nie, spady są twarde i niesmaczne. Jeżeli zatem uda się znaleźć krzew lub drzewo z naprawdę dojrzałymi i smacznymi owocami, warto je zebrać - nawet wtedy, kiedy ilość owoców kwalifikuje je na bezpośrednie spożycie w postaci kompotu. Ale jest szansa, że zebrawszy różne owoce uda się przygotować smaczną marmoladę.

Tak też ostatnio uczyniłam. W skład mojej dzikiej marmolady weszły owoce, które akurat udało mi się zerwać: garść dzikiej róży, cudownie dojrzała aronia, jeżyny leśne, papierówki, gruszki, śliwka mirabelka. Niezbyt słodka i aksamitna, bo zmiksowana i przetarta dodatkowo przez sito marmolada jest po prostu przepyszna.





Dzika marmolada z owoców mieszanych


1 - 1,2 kg oczyszczonych z pestek różnych owoców (aronia, dzika róża,dzikie śliwki, jabłka, czeremcha, gruszki, jeżyny) z przewagą jeżyn
20 dkg cukru
szklanka wody
szczypta czarnego pieprzy i soli

Jeżyny i czeremchę krótko gotujemy i przecieramy przez gęste sito, aby pozbyć się pestek. Do przecieru dodajemy aronię, wydrylowane owoce dzikiej róży i śliwki, obrane oraz pokrojone na mniejsze kawałki jabłka i gruszki. Dodajemy cukier, sól, pieprz i smażymy owoce do momentu, aż woda z przecieru odparuje a przetwór uzyska satysfakcjonującą gęstość, czyli objętość marmolady zmniejszy się o mniej więcej połowę. Następnie miksujemy ją i przekładamy do słoików. Ze względu na niską zawartość cukru, napełnione i zakręcone słoiki pasteryzujemy około 15-20 minut.


Warto pamiętać, że przewaga wagowa konkretnego owocu w marmoladzie decyduje o jej smaku i aromacie. Wyjątkowość smaku mojej dzikiej marmolady to zasługa leśnych jeżyn :) Ale właśnie czeka na obróbkę inny zestaw dzikich owoców! Bez, jabłka, mirabelki i dzika róża. Pomyślę, co tu z nich wyczarować i dam Wam znać :)



Tymczasem życzę smacznego!









poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Galaretki śliwkowe

Krótki post, szybki deser! Nie jadam już słodyczy, które można kupić w sklepie. Kiedy mam ochotę na coś słodkiego, staram się przygotować coś w domu samodzielnie. Niby to trochę czasu zajmuje, ale mam pewność, co jem i że jem smacznie, bez dodatkowych polepszaczy. Na przykład ostatnio przygotowałam galaretki śliwkowe. Właściwie robiły się same, bo w tym samym czasie zajmowałam się... pracą. No cóż, trzeba ;)

Do przygotowania galaretek użyłam pół kilograma wydrylowanych śliwek (mirabelek), pół kilograma cukru i łyżkę żelatyny. Oczywiście można wziąć inny środek żelujący. Śliwki smażymy z cukrem na baaardzo gęsto i baaardzo powoli - ich objętość wraz z cukrem należy zredukować do 1/3. Mieszamy z żelatyną i wylewamy do płaskiego pojemnika. Po stężeniu kroimy powstałą galaretę na małe kawałki i obtaczamy je w cukrze. Można je dodatkowo umaczać w czekoladzie. Przechowujemy w bombonierce, w lodówce lub po prostu w szafce.








Ktoś zapewne oburzy się, że aż tyle cukru w tych galaretkach, ale powiem tak: słodycze nie są moim pożywieniem podstawowym. I pomimo niego życzę smacznego :)





wtorek, 30 lipca 2019

Dżemujemy! Dżem mirabelkowo- imbirowy


Trudno przejść obojętnie obok drzewa obsypanego wprost owocami. A takie mijam podczas swoich wypraw i dłuższych spacerów. Oczywiście chodzi tu o drzewa mirabelek, których owoce już dojrzewają. Dojrzałe śliweczki łatwo rozpoznać - są intensywnie żółte, miękkie w dotyku, ale jędrne i przy dotknięciu odpadają od szypułek. Zrywa się je zatem szybko i bardzo przyjemnie. Tym bardziej, że wyglądają jak klejnoty. Dojrzałe śliweczki są słodkie lub słodko-kwaśne w smaku. Pestka, niestety, nie zawsze łatwo odchodzi od miąższu, ale trudno - jeżeli jestem dość zdeterminowana, żeby drylować owoce dzikiej róży, to dam radę także z mirabelką ;)

Pierwszy zbiór tych pysznych śliweczek przeznaczyłam na przygotowanie dżemu. Wybierałam owoce dojrzałe i słodkie w smaku, bowiem podczas smażenia i tak nabiorą charakterystycznej dla nich kwasowości.






Dżem mirabelkowo-imbirowy


1 kg mirabelek
2 łyżki deserowe mielonego, suszonego imbiru
60 dkg cukru
2 strączki papryczki chilli (bez pestek)
szczypta soli

Mirabelki opłukać i wsypać do płaskiego rondelka. Wlać pół szklanki wody, nakryć pokrywką i prużyć, aż się rozpadną. Wyjąć łyżeczką pestki, dodać cukier, imbir, chilli i odrobinę soli. Smażyć bez przykrycia powoli, aż dżem zgęstnieje i stanie się szklisty. Powinien mieć miodową barwę i wyczuwalną nutę imbiru w smaku.


Gorący dżem pakujemy w nieduże słoiczki i zakręcamy. Nie trzeba dodatkowo pasteryzować, ale ja dla pewności to robię.Z podanych proporcji otrzymamy ok. 1000 ml dżemu o bardzo fajnej, stabilnej konsystencji. Kto nie bardzo będzie mieć ochotę na wybieranie pestek łyżeczką, może po prostu przetrzeć śliwkową pulpę przez sito i smażyć dżem nieco dłużej. Ja postanowiłam "zachować" kawałki owoców i skórek - w  mojej tradycji przygotowywania rodzinnych przetworów - dżem powinien takie kawałki zawierać. Przetwór przetarty czy zmiksowany to już marmolada.





Dżem świetnie smakuje z domowym pieczywem, ale i sklepowa bagietka nabierze z nim szlachetności ;) Smak śniadaniowy pierwsza klasa!


A zatem smacznego!






wtorek, 25 czerwca 2019

Roladki drobiowe "Mniam!"


Obok podagrycznika lebioda stała się moim kolejnym ulubionym dzikim warzywem. Bezapelacyjnie. Z korzyścią dla smaku wielu dań może z powodzeniem zastąpić w nich szpinak. Nawet nie trzeba jej mocno przyprawiać - jest po prostu doskonała. Z tych względów postanowiłam przygotować równie szybkie danie z lebiodą a mianowicie roladki drobiowe gotowane z warzywami na parze.





Generalnie do przygotowywania dań na parze służy mi specjalistyczny garnek z trzema poziomami - ja zazwyczaj używam dwóch. Na jednym poziomie gotuję mieszankę aktualnie dostępnych, sezonowych, pokrojonych w grubą kostkę lub plastry warzyw a na drugim mięso lub rybę na "pierzynce". Całe danie okraszam już na talerzu masłem i posypuję świeżo zmielonym pieprzem. Podczas gotowania (całe danie gotuję  maksymalnie w 30 minut) warzywa posypuję odrobiną soli i ulubionymi ziołami.

"Pierzynka" na której gotuję mięso to po prostu kilka liści kapusty, garść młodych pędów chmielu, liści podagrycznika, szpinaku czy obgotowanej lebiody. Aby mięso było po ugotowaniu miękkie, wybieramy takie, któremu wystarcza krótka obróbka jak filet z piersi drobiowych (indyk, kurczak)  czy dzwonka ryby, czy filet pokrojony w grube paski  / paluszki. Przed włożeniem kawałków mięsa do garnka, marynujemy je chwilę albo w marynacie, albo w przyprawach.

Dania gotowane na parze nie musza być zatem nieciekawe i bezsmakowe. Wystarczy troszkę fantazji a na talerzu będzie kolorowo, aromatycznie i smacznie.





Roladki drobiowe "Mniam!" (2 porcje)

2 pojedyncze piersi kurczaka
1 garść młodej lebiody
4 cienkie plasterki ostrego sera żółtego
4 paski marynowanej papryki
2 ząbki czosnku
sól, pieprz,

"pierzynka": pędy chmielu

Każdą z piersi przekroić - nie do końca - wzdłuż w taki sposób, aby powstał duży plaster mięsa. Każdy z takich plastrów nakryć kawałkiem folii spożywczej i rozbić na cieńsze kotlety. Trzeba uważać, żeby nie porozrywać mięsa. Każdy plaster natrzeć zmiażdżonym czosnkiem, posypać solą, pieprzem i pozostawić pod przykryciem na kilka minut. W tym czasie obgotować i odsączyć lebiodę. Następnie nastawić dowolne warzywa w garnku do gotowania na parze i przygotować "pierzynkę" pod mięso, którą trzeba ułożyć w garnku na oddzielnym sicie.

Kiedy woda pod warzywami zacznie się gotować wracamy do przygotowania roladek. Na każdą rozbitą pierś rozłożyć lebiodę, plasterki sera i kawałki papryki. Całość ściśle zwinąć i przewiązać bawełnianą nicią wędliniarską. Następnie należy ułożyć roladki na pierzynce i dogotować wraz z warzywami. Roladki podajemy z bukietem warzyw i okraszamy masłem.



Smacznego!




niedziela, 23 czerwca 2019

Pierogi z lebiodą

Oj, jak dobrze jest czasem zjeść szybko i dobrze! I na przygotowanie jakiegoś smakołyku nie poświęcić przy tym zbyt wiele wysiłku. A takie danie dziś proponuję. Odkąd wynalazłam w starej prasie kobiecej przepis na ciasto pierogowe, którego tutaj użyłam - lepienie pierogów jest dla mnie czystą przyjemnością. A przyjemność sprzyja pojawianiu się coraz to innych pomysłów na nadzienie. Oczywiście nie mogłam nie wypróbować lebiody, która dla mnie w tym roku jest prawdziwym hitem kulinarnym.






Wsiowe pierogi z lebiodą (ok. 30- 35 pierożków)

2 garście młodej lebiody
1 małe jajko
3 łyżki bułki tartej
1 ząbek czosnku
sól, pieprz

na ciasto: 40 dkg mąki, gorąca woda

okrasa: 3 łyżki masła, mała cebula, sól

Do przesianej mąki dodajemy stopniowo dość gorącą wodę. Mieszamy łyżką i jak cisto nieco się schłodzi wygniatamy je szybko, w razie konieczności dolewając trochę wody. Ciasto jest wyrobione, kiedy nie widać grudek mąki a w przekroju widoczne są pęcherzyki powietrza. Z ciasta lepimy kulkę i odstawiamy ją w miseczce nakrytej pokrywką od garnka na jakieś 20 minut. W tym czasie robimy nadzienie. Lebiodę należy obgotować 2 minuty i odcedzić. Po wystudzeniu siekamy ją drobno, dodajemy resztę składników i wyrabiamy łyżką na masę. Następnie wykrawamy szklanką lub foremką z rozwałkowanego ciasta niewielkie krążki. Nakładamy na nie po łyżeczce lebiodę i lepimy pierożki.




Pierożki wrzucamy na osolony wrzątek i gotujemy kilka minut. Podajemy je z sałatką pomidorową okraszone przesmażoną na maśle cebulą. Danie posypujemy niewielką ilością świeżo zmielonego pieprzu.

Ciasto pierogowe jest naprawdę doskonałe. Z łatwością można je rozwałkować, nie rozrywa się przy zlepianiu a lepi się doskonale. Po ugotowaniu pierogi są miękkie i przepyszne. I co najważniejsze - zawsze się udają.


Smacznego!









środa, 12 czerwca 2019

Zupa pomidorowa z lebiodą "Ulubiona"


Lebioda to inspirujący chwast! Zamierzam maksymalnie wykorzystać możliwość kucharzenia z lebiody, póki jeszcze znajduje się młode egzemplarze tej roślinki. Samo zdrowie :) Nadmiar zbioru  - bo zbieram tyle, ile uda się znaleźć, czasem zbyt wiele jak na jeden posiłek - obgotowuję i przechowuję do kilku dni w lodówce do dalszego użytku. Nadal jednak zbyt mało udaje mi się lebiody zebrać, aby móc ją zakonserwować w słoikach na zimę. Żałuję niezmiernie, bo choć w sumie mogłabym zapasteryzować słoiczek czy dwa, to jednak wolę zjeść ją teraz.

Wymyślanie dań z lebiody sprawia mi ogromną przyjemność. Gotowana lebioda - pomijając już nawet kwestie smakowe - ma piękny zielony kolor a to też działa na wyobraźnię, no i na kubki smakowe. Rozglądajcie się zatem za lebiodą - warto.






Zupa pomidorowa z lebiodą "Ulubiona"


0,7 l wywaru mięsno-warzywnego
0,35 l soku pomidorowego na zupę
1 garść obgotowanej młodej lebiody
2 świeże lub mrożone pomidory
150 ml mleka 3,2%
1 łyżeczka mąki
1/2 łyżeczki soku z cytryny
szczypta cukru
zielona pietruszka
sól, pieprz

makaron świderki (1 garść suchego makaronu na 1 porcję)


W garnku łączymy wywar z sokiem pomidorowym. Kiedy zacznie się gotować, dodajemy pomidory pokrojone w ósemki, posiekaną lebiodę, pół łyżeczki soku z cytryny i szczyptę cukru. Gotujemy wszystko około 10 minut, następnie wlewamy mleko z mąką i jeszcze chwilę gotujemy. Dodajemy w razie potrzeby sól i pieprz. Na głębokie talerze nakładamy makaron świderki, nalewamy zupę i całe danie posypujemy nacią pietruszki.




Prawda, że danie wygląda apetycznie?  I jest rzeczywiście przepyszne :) Ilość składników przewidziana się na 2-3 porcje. sądzę jednak, że trzeba się liczyć z dokładkami.



Smacznego!







niedziela, 9 czerwca 2019

Tarta marchewkowo-lebiodowa


Lebioda, lebioda, życia na ciebie nie szkoda ;) Warto poświęcić trochę czasu, i na zbiór, i na przygotowanie czegoś pysznego. Dziś upiekłam tartę z lebioda i marchewką - nie kosztowała mnie ona ani dużo pracy, ani jakiegoś nadmiernego wysiłku. Danie bardzo smakowite, prawdziwie letnie i aż żałuję, że akurat dzisiaj nie mam  z kim się nim podzielić. Wsiowy Pies odchudza się i generalnie nie jada, kiedy temperatura za oknem sięga 30 stopni. Ale nie szkodzi. Tarta świetnie przechowa się w lodówce, tym bardziej, ze doskonale smakuje także na zimno.







Tarta marchewkowo-lebiodowa

Ciasto:
50 dkg mąki pszennej bułkowej
15 dkg smalcu (lub innego tłuszczu)
1 dkg drożdży
2 szczypty sody,
pół łyżeczki soli
2 łyżeczki cukru

Nadzienie:
2 garście młodej lebiody
1 młoda marchewka
10 dkg ostrego żółtego sera

Masa jajeczna:
3 jajka
30 dkg śmietany 18%
pół łyżeczki mielonego imbiru
1 ząbek czosnku
sól, pieprz

Słoik marynowanych pomidorków koktajlowych




Z podanych składników przygotować ciasto. rozwałkować i wykleić nim tortownicę lub formę do tart. Nakłuć widelcem i natychmiast wstawić do piekarnika. Piec około 20-25 minut w temperaturze 180 stopni. W tym czasie umytą lebiodę obgotować, odlać wodę i po wystudzeniu drobno posiekać. Marchewkę zetrzeć na tarce o drobnych otworach a ser na grubych i dodać je do lebiody.

Jajka rozbełtać ze śmietaną, dodać przyprawy i roztarty czosnek. Do masy przełożyć lebiodę, marchew i ser. Wymieszać. Kiedy ciasto będzie zrumienione i nieco urośnie, wylać na nie masę z lebiodą, ozdobić marynowanymi pomidorkami  i dalej piec około 30 minut. Masa musi się ściąć i zrumienić.





Danie jest lekkie, bardzo smaczne - w sam raz na upał. Doskonałe na gorąco i zimno. Tartę podajemy jako lekki obiad lub kolację w towarzystwie sałaty i wody truskawkowej. Gdyby ktoś nie bardzo wiedział: wodę owocową robimy wrzucając zamrożone owoce do dzbanka ze świeżą wodą mineralną a jak ktoś akurat nie ma, może być taka z czajnika, przegotowana i wystudzona.



Smacznego!








czwartek, 6 czerwca 2019

Zupa - krem z lebiody


Przygody z lebiodą ciąg dalszy! Cierpliwie wyszukuję młode egzemplarze tej rośliny, ale łatwo nie jest. Lebioda już jest zbyt wyrośnięta, żeby ot tak po prostu ściąć rośliny bez ryzykowania... np.  biegunki. Powoli nastawiam się zatem na zebranie nasion, ale korzystając z okazji i możliwości przygotowałam sobie wczoraj świetny krem. Zbierałam wyłącznie młode roślinki, które niestety już trudno znaleźć.






Krem z lebiody "Delicja"


1 litr bulionu
5 garści MŁODEJ lebiody
1 łyżka siekanej mięty
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki mielonej trawy cytrynowej
2-3 łyżeczki mąki kukurydzianej
4 łyżki migdałów krojonych w płatki
pieprz, sól


Lebiodę umyć i obgotować kilka minut. Wodę po gotowaniu wylać. Lebiodę posiekać, zalać bulionem i gotować ok. 15 minut. Dodać przyprawy i miętę . Gotować jeszcze 5 minut i zmiksować. Rozprowadzić mąkę kukurydzianą z zimną wodą i zaklepać nią krem. Po ponownym zagotowaniu zestawić z ognia. W międzyczasie na suchej patelni uprażyć płatki migdałowe. Krem rozlewamy do miseczek, obsypujemy migdałami i ozdabiamy listkiem mięty. Podajemy z przaśnym, razowym pieczywem w postaci placków pieczonych na patelni.







Ilość składników przewidziana jest na 4 niewielkie porcje, będące wstępem do dalszej biesiady ;) Jeżeli ma to być danie główne, głód zaspokoją dwie osoby a nawet trzy, o ile zwiększymy ilość podanego im pieczywa. Krem jest bardzo smaczny, średnio sycący i panów zapewne trzeba będzie dokarmić ;)


Smacznego!





środa, 5 czerwca 2019

Kotlety siekane z wątróbki


Wątróbka nie musi być nudna. Wprost przeciwnie. A ponieważ zostałam niejako zmuszona do tego, żeby zaprzyjaźnić się z nią, chętnie eksperymentuję i czynię starania, żeby nie nudziła ;) Istotą rzeczy jest kupowanie wątróbki u sprawdzonego dostawcy, wątróbki świeżej i pachnącej (ktoś, kto kiedyś zwąchał, że zleżałe mięso po prostu śmierdzi, to także wie, że świeże mięso pachnie zdecydowanie przyjemniej). Wątróbkę oczywiście można zamrażać, byleby tylko raz. Zatem można kupić jej od razu więcej i po prostu zamrozić w porcjach.

Późna wiosna naprawdę pozwala na twórcze improwizacje. Dodatki podawane do dań z wątróbki mogą być zaskakujące, kolorowe, świetne są dzikie zioła, pierwsze owoce. Warto łączyć smaki i po prostu próbować. Na przykład we Wsiowej Kuchni uznaliśmy, że świetny do sałatek towarzyszących  różnego rodzaju daniom mięsnym jest... szczaw. I to nie byle jaki, ale łąkowy. Może warto rozejrzeć się po okolicy i przeprowadzić go do doniczki, żeby w sezonie mieć zawsze pod ręką?  Ale uwaga! Wymaga głębokich doniczek :)






Kotlety siekane z wątróbki (4 os.)

20 dkg wątróbki drobiowej
1 cebula
1 żółtko
1 białko ubite na pianę
6 łyżek bułki tartej
2 łyżki siekanej naci pietruszki
1/2 łyżeczki startej gałki muszkatołowej
sól, pieprz

4 łyżki dowolnego tłuszczu do smażenia
1 łyżka siekanego szczypiorku czosnkowego

Cebulę drobno posiekać, przełożyć na patelnię, posolić i podsmażać na rozgrzanym tłuszczu, aż zmięknie i nabierze żółtego koloru. Umytą i osuszoną wątróbkę nałożyć na cebulę i smażyć wątróbkę z każdej strony. Wątróbka powinna pozostać miękka, ale nie krwista. Zdejmujemy patelnię z palnika i odstawiamy do wystudzenia. Kiedy wątróbka wystygnie, należy ją drobno posiekać, wymieszać z cebulą ze smażenia, żółtkiem, przyprawami i połową bułki tartej. Na koniec dodać ubitą pianę i nać. Dobrze wymieszać i uformować małe okrągłe kotleciki. Obtaczamy je w pozostałej tartej bułce i smażymy na gorącym tłuszczu. Podajemy na gorąco z ziemniaczanym pure i z dowolną sałatką np. z pomidorów i szczawiu. Danie ozdabiamy siekanym szczypiorkiem czosnkowym.



Kotlety z wątróbki można podać także na zimno z ulubionym sosem. A doskonale pasują do nich różnego rodzaju sosy pomidorowe oraz ziołowe przygotowane na bazie śmietany.

Smacznego!







Sposób na wątróbkę

wtorek, 4 czerwca 2019

Chłopska zupa z lebiody


Na lebiodę - czyli komosę białą - jeszcze nie jest za późno, ale żałuję, że nie napotkałam jej wcześniej - jest bardzo smaczna. Choć wielu osobom może kojarzyć się z biedą, to sądzę, że warto się do niej przekonać ze względu na dużą zawartość białka, węglowodanów oraz prowitaminy A i witaminy C. Smakiem przypomina szpinak, ale jest od niego delikatniejsza.

Ponieważ komosa jest także rośliną leczniczą a ze względu na zawartość saponin, alkaloidów, kwasów oleanolowego i szczawiowego może zaszkodzić - dlatego do spożycia nadają się WYŁĄCZNIE MŁODE LIŚCIE i NASIONA. Kiedy u roślin wybijają pędy z pąkami kwiatowymi nie zbieramy ich już w celach kulinarnych. Roślina była kiedyś uprawiana jako warzywo, dziś uważana jest za uciążliwy chwast i możemy ją znaleźć na polach uprawnych, gdzie nie ma oprysków chemicznych chwastobójczych, na przydrożach, nieużytkach itd.






Przygotowując dania z lebiody należy pamiętać, aby ZAWSZE je wcześniej obgotować kilka minut. Pozbywamy się w ten sposób saponin. Wodę, w której gotowała się lebioda WYLEWAMY. W ten sposób przygotowane warzywo poddajemy zasadniczej obróbce kulinarnej. Pamiętajcie, że komosy białej NIGDY NIE JEMY NA SUROWO!





Zupa chłopska z lebiody


5 garści młodej lebiody
1,5 l rosołu lub wywaru z warzyw
3 młode ziemniaki,
3 łyżki kaszy jaglanej
2 łyżki posiekanego koperku
1 łyżka masła
lub
1 łyżka skwarków z boczku
sól, pieprz


Lebiodę wcześniej gotować kilka minut i odcedzić. Powstały wywar wylać a lebiodę drobno posiekać. Przełożyć do garnka i dogotować w 0,5 litra rosołu. Po ugotowaniu zmiksować na gładko. W pozostałym litrze rosołu ugotować ziemniaki z kaszą. Gdy zmiękną dodać do nich lebiodę. Chwilę jeszcze pogotować. W razie potrzeby doprawić solą i pieprzem, Na koniec dodać łyżkę masła (lub skwarków wytopionych z boczku) i koperek.

Zupę podajemy z pieczywem razowym.






Smacznego!






środa, 29 maja 2019

Gęsta zupa pokrzywowa z lanym ciastem


Dziś proponuję gęstą zupę pokrzywową, sycącą i energetyzującą. Z powodzeniem zastąpi kolejną filiżankę kawy i przywróci siły. Pokrzywa jest zielem pospolitym, rośnie niemal wszędzie. Uważam, że warto poświęcić jej grządkę we własnym ogródku, albo nawet donicę na balkonie. Dobrze rośnie, dobrze smakuje i jest bardzo zdrowa. Jedzona systematycznie poprawia wyniki krwi.

Na dwie porcje  potrzebujemy około 1 litra dobrego wywaru mięsno-warzywnego lub rosołu i 20-25 dkg pokrzywy ściętej jeszcze przed kwitnieniem - ja ścinam szczyty roślin o długości ok. 20 cm.





Zupa pokrzywowa z lanym ciastem

1 litr rosołu
20 dkg młodej pokrzywy
1 łyżka masła
sól, pieprz

lane ciasto: 2 kurze jajka, 2 łyżki wody, 5-6 płaskich łyżek mąki, szczypta soli

Pokrzywę umyć, sparzyć, posiekać, dusić na maśle w rondelku do miękkości. Dolać rosół, pogotować chwilę i zmiksować na gładko. w razie potrzeby przyprawić solą i pieprzem. Z jajek, wody i mąki ukręcić łyżką gładkie, lejące się ciasto. Dodać szczyptę soli. Ciasto powinno być gęściejsze niż na naleśniki, z połyskiem. Wlewać je cienkim strumieniem do wrzącej zupy, delikatnie mieszając ją łyżką, tak aby z ciasta powstawały kluseczki albo grubsze "kłaczki" ;) i gotujemy je jeszcze chwilę.

Zupy nie zabielamy, nie ma też potrzeby dodawać do niej jeszcze cokolwiek innego. Podajemy na talerzach i zjadamy ze smakiem. Przy okazji nadmienię, że jeżeli chcemy się taką zupą cieszyć nie tylko wiosną, warto sobie przygotować mrożonki. ja zamrażam pokrzywę przelaną wrzątkiem i posiekaną. Na poletku zaś systematycznie pokrzywę przycinamy, aby nie dopuścić do jej zakwitnięcia - pokrzywa będzie uporczywie odrastać i dawać sporo miłych smaków aż do jesieni


Smacznego!






Jemy chwasty 2019

wtorek, 28 maja 2019

Po co suszyć płatki róż?


Obok kwitnących róż trudno przejść obojętnie. Nie dość, że są piękne - pachną zniewalająco i... nieźle smakują. We Wsiowej Kuchni przerabiam owoce i kwiaty. Dziś kilka słów o suszeniu płatków róży, ponieważ są już w pełnych rozkwicie i warto mieć ich trochę także ususzonych,. Suszymy je w cieniu, żeby nie straciły koloru. Płatki róży pomarszczonej aromat zachowują nawet przez dwa, trzy lata.





Suszone płatki róż wykorzystuję do komponowania herbat ziołowych. Pasują do skrzypu, jabłek, hibiskusa, tymianku a nawet oregano. Oczywiście są idealne do aromatyzowania herbaty z oksydowanych liści dzikiej róży.




Świetnie też sprawdzają się jako przyprawa do sałaty. Mieszankę sałatową mieszamy z kwaskowym jabłkiem i serem, dodajemy ulubione ziarenka uprażone na suchej patelni, całość skrapiamy octem różanym i posypujemy pokruszonymi płatkami. Pyszności! Zresztą nawet ze zwykłego kawałka mięsa dodatek płatków róży uczyni wykwintne danie. Wspomniany tu ocet można przygotować macerując świeże lub suszone płatki róży w occie jabłkowym lub też można przygotować ocet z płatków róż "od podstaw". Tak czy inaczej, warto go mieć.





Przekręcając płatki przez maszynkę do mięsa, zalewając je wodą mineralną i wytrawiając w ten sposób przez kilka dni, można uzyskać niezwykle delikatną wodę różaną. Świetna jest jako przyprawa do dań azjatyckich i nie tylko oraz jako tonik. Tak przygotowaną wodę należy przechowywać w lodówce lub zakonserwować dodając do niej trochę zwykłego spirytusu. Wodę można także aromatyzować suszonymi płatkami.

Ze świeżych płatków róży proponuję także przygotować syrop - idealny dodatek do lodów, deserów i letnich napojów. Zimą jest świetnym wspomnieniem lata, zdecydowanie przywraca energię i odsuwa myśl o przespaniu zimy. Syrop przygotowujemy zalewając płatki gorącym syropem ugotowanym z 1 litra wody i 1 kg cukru lub miodu (mnie smakuje bardziej ten na cukrze) z dodatkiem soku z cytryny lub kwasku cytrynowego jako przeciwutleniaczem. Kilkukrotnie je w tym syropie podgrzewamy (podobnie jak konfiturę) i wekujemy na gorąco w niewielkie butelki z zakrętkami klik-klik. Syrop można przygotować także z suszonych płatków, ale smak ma już wtedy troszkę inny.

Suszone płatki róż świetnie też sprawdzają się przy robieniu domowych mydełek, kul kąpielowych, peelingów, balsamów. Polecam przygotowanie maceratu z płatków na ulubionym tłuszczu - sprawdzi się, i jako balsam, i jako smażydełko. Tłuszcze i octy proponuję wykonywać przez wielokrotną macerację nowych porcji płatków w tym samym tłuszczu czy też porcji octu - dzięki temu uzyskać można bardzo silny i trwały aromat. Do ich przygotowania można użyć zarówno płatków świeżych jak i wysuszonych.

A zatem suszymy we Wsiowej Kuchni płatki róż i Wam też polecam zrobić ich mały zapasik, pamiętając przy tym, żeby zbierać wyłącznie płatki, czyli koronę kwiatu. Resztę zostawiamy na krzewie.



PS. O cukrze różanym pisałam TUTAJ a occie TAM ;)





czwartek, 16 maja 2019

Krem z wątróbki

Krem z wątróbek drobiowych podobno chętnie jada się w Francji, a przynajmniej w tej konkretnej, zaprzyjaźnionej rodzinie, u państwa B. Pozazdrościłam kulinarnych doznań, postanowiłam więc przygotować sobie własną, wsiową wersję tego smakołyku. Krem przygotowuje się wyjątkowo szybko, jest doskonały, lekki, wcale nie tłusty. Wegetarian nie będę nawracać, ale mięsożercom szczerze go polecam.


Krem z wątróbki


0,5 kg wątróbki drobiowej
200 ml wina ryżowego
mała cebula
duży pęczek naci pietruszki
pół kostki smalcu
łyżka deserowa mielonej gałki muszkatołowej
sól, pieprz

Cebulę posiekać i zeszklić na łyżce smalcu. Odstawić. Na kolejnej łyżce smalcu usmażyć wątróbkę. Należy ją smażyć krótko, żeby nie była sucha. Dodać ją do cebuli wraz z gałką muszkatołową, podlać winem ryżowym i dusić razem do wyparowania płynu. Posolić, popieprzyć, po chwili zestawić z palnika. Dodać resztę smalcu. Posiekać nać pietruszki, dodać do wątróbki i całość razem zmiksować. Gotowe!





Krem podajemy ze zwykłym pieczywem, na krakersach i podpłomykach. Ozdabiamy kanapki ziołami i jakąś ciekawą marynatą. Ja zaserwowałam krem wątróbkowy na mini bułeczkach wypiekanych na patelni i z marynowanymi owocami dzikiej róży. Przepis na tę marynatę znajdziecie TUTAJ. To bardzo smakowita przystawka albo danie kolacyjne. Nadmiar kremu można przechować w lodówce około dwóch tygodni, zapakowany do słoika na gorąco - nawet dłużej.


Smacznego!



Sposób na wątróbkę

środa, 15 maja 2019

Smaczna zupa z podagrycznika


Podagrycznik jest jedną z tych dzikich roślin, które chętnie zbieram i zjadam. Jest po prostu smaczny. Dostępność do niego - co istotne - jest duża. Jest to bowiem roślina bardzo pospolita, ale niestety traktowana jak uciążliwy chwat. Może jednak zamiast go zwalczać różnymi środkami najlepiej byłoby go po prostu zjadać? Jest łagodniejszy od selera, mniej zdecydowany od pietruszki, ale świetnie nadaje się do pełnienia roli podstawowego warzywa w daniu.

Ostatnio przygotowałam z niego świetną zupę - z dodatkiem cukinii, ale to podagrycznik nadał jej charakteru. Należy jednak pamiętać, że zbioru liści dokonujemy przed kwitnieniem roślin, później nie są już smaczne. Na pocieszenie dodam, że skoszony "stary podagrycznik" odrasta i znów możemy korzystać w kuchni z tej rośliny.

Zupa z podagrycznika i cukinii

1 litr rosołu lub wywaru z warzyw
4 duże garście młodych liści podagrycznika
1 nieduża, młoda cukinia
200 ml mleka
1 mała gotowana marchewka z wywaru
4 młode ziemniaki
sól, pieprz
1 ząbek czosnku
1 łyżka siekanego koperku
1 łyżka masła

Do wywaru wrzucamy nie posiekane liście podagrycznika (wraz z łodyżkami) i młode ziemniaki pokrojone w kostkę - powolutku gotujemy. W międzyczasie obieramy cukinię ze skórki i ścieramy na tarce o grubych otworach. Po około 15 minutach od zawrzenia wywaru wrzucamy ją do gotującego się podagrycznika i ziemniaków. Dodajemy roztarty czosnek i gotujemy kolejne 15 minut. Po tym czasie wrzucamy gotowaną marchewkę i wlewamy mleko. Dodajemy sól i pieprz do smaku. Sprawdzamy miękkość podagrycznika, ziemniaków, jeżeli są twarde (a już nie powinny) gotujemy zupę jeszcze chwilę. Kiedy warzywa są już miękkie, wyłączamy palnik pod garnkiem, dodajemy masło i koperek - już nie gotujemy, bo zupa gotowa :)





Jako ciekawostkę napiszę jeszcze, że podagrycznik już w średniowieczu uprawiano przy klasztorach jako warzywo i przyprawę. Sprzedawano go także na targach. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku doceniono także jego walory lecznicze. Degradacja podagrycznika jako warzywa zaś przyszła z czasem jako odpowiedź na pojawiające się w żywieniu ludzi coraz to nowe warzywa aż wreszcie został niemal zapomniany. Szkoda.






Jeżeli posiadacie jakieś ciekawe źródła historyczne dotyczące tej roślinki, adnotacje, bibliografię, wyjątki, ryciny - piszcie na wsiowa.kuchnia@gmail.com


Smacznego!




Jemy chwasty 2019




sobota, 11 maja 2019

Herbata jabłoniowa


Wśród herbacianych eksperymentów tym roku królują jabłonie. Do fermentacji, a właściwie oksydacji wybieram młode liście i pąki kwiatowe lub kwiaty w początkowej fazie kwitnienia. Proces przygotowania herbaty jest dość krótki - wystarczą dwa trzy dni fermentacji, aby uzyskać wspaniały smak i aromat. Co ciekawe materiał roślinny zyskuje kolor pomarańczowo-brązowy.




Kolor sfermentowanej herbaty nasunął mi pomysł, aby wmieszać otartą i wysuszoną skórkę czerwonej pomarańczy. Zapach obłędny! I smak też doskonały, choć herbata musi jeszcze przejść tzw. suchą fermentację, czyli po prostu przeczekać w słoiku kilka tygodni a nawet miesięcy ;) Trudno, moje kubki smakowe cierpliwie poczekają. Na  0,7 litra wysuszonych przefermentowanych liści i kwiatów jabłoni dodałam skórki z 8 sztuk pomarańczy.

Zauważyłam też, że smak herbaty zależy od... odmiany jabłoni, której liście zbierzemy. Już w zeszłym roku doświadczyłam porażki i sukcesu komponując herbatę jabłoniową z płatkami kwiatów i z suszoną skórką jabłek. No i oczywiście - w przypadku tej herbaty, o której dziś piszę - smak zależy też od jakości zakupionych pomarańczy. Nie wszystkie bowiem mają aromatyczne skórki. Wybierajmy odmiany czerwone i deserowe z "pępuszkami". Wydaje mi się, że te są najlepsze. Nie martwcie się też, kiedy owoce "bio" nie są na waszą kieszeń, albo po prostu nie ma gdzie ich kupić. Zwykłe straganowe owoce wystarczy porządnie szczoteczką wyszorować pod bieżącą wodą lub w wodzie z sodą a następnie sparzyć wrzątkiem. Po wyschnięciu owocu można już spokojnie zetrzeć skórkę na tarce o drobnych otworach.






Jeżeli mimo to nie chcecie użyć takich skórek, sugeruję aromatyzowanie herbaty kilkoma kroplami olejku naturalnego, które umieszczamy na dnie pojemnika czy słoika z herbatą. Tu jednak z serca doradzam, aby wyszukać i użyć olejek "bio". W żadnym razie nie kupujmy do takich celów olejków syntetycznych!


Smacznego!













piątek, 10 maja 2019

Bez lilak we Wsiowej Kuchni

Obok krzewów bzu nie można przejść obojętnie ;) Z kwiatów bzu nie robię herbat, nie przepadam, choć sfermentowany kwiat ma leciutki karmelowy aromat, do dań nie używam... Ale... Garść kwiecia ususzę.  I to wyłącznie dla urody, bo kwiat ususzony nie zachowuje tego zniewalającego zapachu jaki roztacza się wokół kwitnących wiosna krzewów.






Można z kwiatów bzu przygotować macerat na oleju winogronowym, by później wykorzystać go w kuchni lub w kosmetyce. W tym samym oleju maceruje się (tak jak każde inne zioło, o czym już zresztą pisałam w postach poświęconych olejom ziołowym) kolejno kilka świeżych porcji kwiatów i dokładnie je po maceracji wyciska przez gazę. Mnie efekt zapachowy nie zadowalał, zatem porzuciłam pomysł na olejek.

Po co zatem bez we Wsiowej Kuchni? Ususzyłam garść kwiatów, żeby mieć kolorystyczny dodatek do herbat ziołowych. A we Wsiowym Pokoju bez stoi w wazonie i po prostu pachnie ;) A przecież można przygotować np. syrop bzowy a świeżymi kwiatami maczanymi w tężejącej galaretce udekorować wiosenne ciasto. Są chętni na bzowe dania? Pora roku sprzyja takim eksperymentom :) Problem tylko ze znalezieniem lilaka z dala od terenów miejskich i takich "pielęgnowanych" chemią.


Przyjemnego bzu zrywania!


sobota, 27 kwietnia 2019

Kompot z rdestowca na zimę

Kisiel z rdestowca bardzo wszystkim we Wsiowej Kuchni smakował. Także zagranicznym gościom! Postanowiłam zatem zrobić rdestowiec w słoikach, żeby od czasu do czasu móc uraczyć się jego smakiem i poczęstować niespodziewanych gości.  Wybrałam słoiki o pojemności 0,5 litra. Oczyszczony rdestowiec - obrany ze skórki i pokrojony w krążki upychamy do słoików i dodajemy na każdy słoik 3 ziarnka zielonego pieprzu i 4 łyżki stołowe cukru. Chwilę trzeba odczekać, aby rdestowiec zmiękł i zrobił miejsce w słoiku. Dodajemy jeszcze do pełna rdestowiec, zalewamy przegotowaną wystudzoną wodą i zakręcamy słoiki. Pasteryzujemy jak każdy inny kompot.





Ja słoiki pasteryzuję w garnku, przetrzymując je około 25 minut w "mrugającej" wodzie ;) Taki przetwór można spokojnie wykorzystać także do przygotowania napoju. Wystarczy rozcieńczyć go wodą i dodać sok z cytryny lub limonki. Rdestowiec świetnie też dopełnia smak jabłek.


Smacznego!





niedziela, 21 kwietnia 2019

Zielony kisiel z zielonym pieprzem


Korzystam z wiosny! Kolejny raz uznałam, że warto podać na stół coś smacznego i niebanalnego, nierozłącznie związanego z wiosną. Zielony kisiel jest wyjątkowy, bo i ugotowany z wyjątkowej rośliny, w której niestety dostrzega się inwazyjność a nie smak i działanie lecznicze. A przecież to bardzo wartościowe zioło i produkt kulinarny. No, w początkowej fazie wzrostu. Przypominam, że jadamy młode łodygi zaś liście - jak i całe ziele - możemy wykorzystać leczniczo. Do eksperymentów kulinarnych raczej się nie nadają, ponieważ są bardzo gorzkie, ale za to można z nich korzystać cały rok i pozytywnie pobudzać układ autoimmunologiczny.




Potrzebujemy trzy garście oczyszczonych łodyg rdestowca, które następnie kroimy w krążki o szerokości około 0,5-1 centymetra. Będzie to około 35 dkg. Zalewamy je w garnku 1,5 l wody, wsypujemy 8 łyżek cukru, szczyptę soli i kilka ziarenek zielonego pieprzu. Gotujemy powolutku, żeby nie rozgotować za bardzo rdestowca, ale aby oddał smak. W razie potrzeby doprawiamy dodatkowo cukrem, solą lub pieprzem. Cztery łyżki mąki ziemniaczanej mieszamy z kilkoma łyżkami zimnej wody i wlewamy do gotującego się kompotu mieszając, aby ładnie rozprowadzić zawiesinę z mąki. Chwilę jeszcze, nie przestając mieszać, gotujemy zgęstniały kisiel i odstawiamy. Kiedy lekko przestygnie przekładamy do kompotierek lub pucharków.






Po wystygnięciu, kisiel ozdabiamy bitą śmietaną, owocami (mogą być z kompotu), biszkopcikiem - jak możliwości i fantazja pozwalają. Gwarantuję, że taki deser zrobi dobre wrażenie :)







Smacznego!