środa, 27 grudnia 2017

Zupa miso z płomiennicą


W tym roku udało mi się wreszcie wypatrzeć stanowisko płomiennicy zimowej, czyli zimówki. Wielbiciele kuchni orientalnej znają ją jako enoki. Hodowane w warunkach sztucznych enoki wyglądają co prawda jak biały makaron z maleńkimi główkami, ale to naprawdę to ten sam grzyb.






No i ugotowałam sobie rozgrzewającą zupę miso z płomiennicą. Zupa błyskawiczna w przygotowaniu, przy niewielkim nakładzie pracy i na dodatek jest ona bardzo smaczna.




Zupa miso z płomiennicą


1 litr niesolonego bulionu mięsno-warzywnego (lub tylko warzywnego)
2 łyżki ciemnej pasty miso
1 nieduża czerwona, słodka papryka
20 dkg płomiennic (enoki)
2 łyżki siekanego szczypiorku
1 łyżka masła lub oleju kokosowego

Grzyby płuczemy i gotujemy w bulionie 15 minut. W kubeczku rozcieramy pastę miso z niewielką ilością wody, wlewamy do bulionu. Dodajemy posiekaną w kostkę paprykę i gotujemy zupę kolejne 10 minut. Następnie wsypujemy szczypiorek i dodajemy masło.



Zupę podajemy z długim, cieniutkim makaronem typu spaghetti. Najsmaczniejszy jest soba, ale warto spróbować - jak ktoś woli - pszennego. Ostatnio wypatrzyłam nowość, o dziwo, w jednym z marketów, taki błyskawiczny makaron, wymagający 2 minut gotowania. Można go zagotować od razu w zupie.



Smacznego!







wtorek, 26 grudnia 2017

Indyk na Nowy Rok

Tajemnicą tego dania jest przyprawa. Została przygotowana z tych ziół, które wyrosły... w doniczkach :) Poza pomidorami. W ich przypadku wykorzystuję wysuszone i zmielone skórki pomidorowe, które są odpadem przy robieniu pomidorowego soku. A pomidorów nie uprawiam a kupuję. O wykorzystaniu pomidorowych resztek pisałam już TUTAJ.

A zatem, indyk w przyprawie ziołowo-pomidorowej (tym razem przygotowana z: pomidory, kwiat szczypiorku, szczypiorek, kwiat chrzanu, liść chrzanu, estragon, lubczyk, papryka słodka, sól, pieprz) z pieczonymi ziemniakami i rajskimi jabłuszkami. Prawdziwie noworoczne danie! Całość posypana grubą solą i majerankiem. Jabłuszka dorzuciłam na 10 minut przed końcem pieczenia mięsa z ziemniakami.








Na 2-3 osoby potrzebujemy: 0,5 kg mięsa z uda; 1,5 kg ziemniaków; 18 jabłuszek (mogą być mrożone); 1,5 łyżki przyprawy ziołowej (w zależności od tego, ile zawiera soli), trochę tłuszczu do wysmarowania naczynia żaroodpornego lub blaszki i ewentualnie dodatkowo sól, pieprz, majeranek. 

Mięso kroimy na mniejsze kawałki, nacieramy przyprawą i odstawiamy w chłodne miejsce na 2-3 godziny. Naczynie żaroodporne natłuszczamy, układamy mięso oraz ziemniaki obrane i pokrojone na mniejsze kawałki. Przez pół godziny pieczemy pod przykryciem w temperaturze 180 stopni, następnie przykrycie zdejmujemy i pieczemy kolejne pół godziny. Warto pilnować temperatury, tak aby danie rumieniło się a nie przypalało. Ja zazwyczaj zmniejszam ją wtedy do 160. Pod koniec pieczenia dorzucam jabłuszka i posypuję całość majerankiem. Pamiętajmy, że zamrożone jabłuszka puszczą trochę soku.


Smacznego!





czwartek, 14 grudnia 2017

Historia pewnej bajaderki

Powiem szczerze, że moje eksperymenty kończą się bardzo różnie. Tym razem zaczęło się od banalnego... ziemniaka ;) No, może dla wielu nie taki on znowu banalny, był to bowiem batat.





Umyśliłam sobie, że usmażę placki ziemniaczane. W oko wpadły mi jednak bataty, jakby nie było, to też ziemniak ;) Ciasto zrobiłam, nagrzałam patelnię, ale niestety placki rwały się na patelni i nierówno smażyły. Postanowiłam zatem, że wykorzystam to ciasto i upiekę słodki chleb. Owszem, upiekł się, ale zakalec. Cóż było robić? Bajaderkę! Rozpuściłam 1 czekoladę w pół szklanki mleka, dosypałam 2 łyżki cukru, 3 łyżki kakao, 50ml rumu, mały słoik dżemu śliwkowego - i dokładnie wymieszałam. Do masy dodałam pokruszony zakalec i cierpliwie "wydusiłam" ciasto, z którego w dłoniach lepiłam kulki. Czekoladowe kule obtaczałam w mieszance uprażonych ziarenek - dyni, słonecznika, orzechów włoskich i lnu. Bajaderki odstawiłam do lodówki na kilka godzin i ze smakiem zjadłam.




Bajaderki to świetny pomysł na zagospodarowanie słodkich resztek. Jeżeli używamy ciast, które są słodkie, to nie dodajemy już do masy cukru i ograniczamy ilość dżemu. Można też użyć kilku rodzajów ciast, różnych czekolad, aromatycznych dodatków czy orzeszków, itd. - co nam podpowiedzą okoliczności i fantazja. Zamiast rumu można przecież dolać nalewkę czy resztkę wina. A obtoczyć słodką kulę można zaś także w kakao, we wiórkach kokosowych albo oblać czekoladą. Zbliżają się święta, zatem będzie co "bajerować" ;)


Smacznego!







piątek, 17 listopada 2017

Szynka w chrzanie


Niedawno wybrałam się na kopanie chrzanu. Po deszczach gleba jest luźna, zatem i kopać było dość łatwo. Część przyniesionego do domu chrzanu pokroiłam w wąskie słupki i schowałam do zamrażarki - podczas robienia kiszonek często go potrzebuję a i można go później dodatkowo pokroić w kostkę i dodać do zupy. Część pozostawiłam zaś na bieżące potrzeby. Tym razem przydał się do przyrządzenia szynki w chrzanie.






Marynata do szynki

3 łyżki pasty imbirowo-czosnkowej
lub
kawałek zmiażdżonego imbiru i cztery ząbki czosnku
2-3 szklanki wody
1 łyżka soli peklowej (lub zwykłej)
1/2 łyżeczki mielonego pieprzu
4 łyżki pulpy z kaki
1 liść laurowy
2 ziarnka ziela angielskiego

Składniki razem zagotować i odstawić do wystudzenia pod przykryciem. Wystudzoną marynatą zalać około 1,5 kg ładnie wykrojonej szynki. Szczelnie zakryć i wstawić do lodówki na kilka dni. Warto wtłoczyć trochę marynaty w szynkę przy pomocy strzykawki do mięs.

Tak zamarynowaną szynkę później pieczemy w naczyniu żaroodpornym lub zaparzamy przez trzy godziny w garnku z wrzącą wodą zawiniętą w rękaw do pieczenia lub w szynkowarze. Przed parzeniem można mięso obwiązać sznurkiem lub włożyć do siatki i kilka minut podwędzić w dymie bukowym. Szynkę można później podać na ciepło lub na zimno.

Sos chrzanowy

1 kawałek świeżego chrzanu
lub
3 łyżki chrzanu tartego ze słoika
0,5 l bulionu
sól
pieprz
1 łyżka mąki
2 łyżki śmietany

Utarty chrzan gotujemy w bulionie, podprawiamy solą i pieprzem. Miksujemy, jeżeli chcemy uzyskać sos aksamitny. Zagęszczamy mąką i zabielamy śmietaną.

Ciekawy w smaku jest również sos z zasmażką przygotowaną z mąki i łyżki masła. Można też wtedy zrezygnować ze śmietany.

W wersji na ciepło oczywiście i mięso, i sos muszą być ciepłe, w wersji na zimno - zimne. W wersji na ciepło można plastry już wystudzonej szynki odgrzać w sosie. W obu przypadkach danie należy posypać zieleniną, koperkiem lub szczypiorkiem. Podać z pieczywem lub tłuczonymi ziemniakami.


Smacznego!



środa, 8 listopada 2017

Zupy rybne inaczej

Postanowiłam dziś napisać o zupach rybnych, które nigdy mi nie smakowały i których nie potrafiłam gotować. Sytuacja uległa zmianie, kiedy postanowiłam nauczyć się gotować zupy miso. Przede wszystkim musiałam przyswoić sobie orientalny sposób gotowania bulionów, będących podstawą azjatyckich zup. Do zup rybnych użyłam dwóch bulionów: dashi i na kościach. Jak przygotować dashi można przeczytać TUTAJ. Bulion na kościach, czy mięsny przygotowuje się z całkiem zwyczajnych składników. Ja lubię sobie ugotować bulion z indyka z dodatkiem kości wieprzowych lub kawałka kaczki. Taki bulion jako baza pod zupy smakuje mi najbardziej. Polecam jednak eksperymentowanie ze składnikami.

Zupy, które chciałabym zaproponować, przygotowuje się bardzo szybko, bo ledwie trzeba poświęcić na nie około 20 minut. Oczywiście przy założeniu, że mamy już ugotowany bulion jako bazę.




Zupa rybna na bulionie dashi

1 l bulionu dashi
25 dkg filetów z dorsza bez skóry
3 łyżki ciemnej pasty miso
łyżka siekanej mitsuby
sól, pieprz

Zagotować bulion z pastą. Pastę trzeba wcześniej rozetrzeć z kilkoma łyżkami wody. do gotującego się bulionu włożyć kawałki ryby i gotować około 20 minut. W razie konieczności dosolić. Podprawić świeżo mielonym pieprzem i nakładać na płaską miseczkę lub do bulionówek. Przed podaniem każdą porcję posypać posiekaną nacią mitsuby.





Zupa rybna z uszakiem i makronem udon

1 l bulionu dashi
25 dkg filetów z dorsza bez skóry
3 łyżki jasnego sosu sojowego
łyżka siekanego szczypiorku czosnkowego
1 namoczony i posiekany w paski duży uszak lub grzybek mun
sól, pieprz

15 dkg makaronu udon (2 porcje z dokładką)

Grzyby i rybę gotujemy w bulionie podprawionym sosem sojowym przez 20 minut. Rybę dzielimy na mniejsze kawałki, w razie konieczności zupę podprawiamy solą i pieprzem. Po zestawieniu z palnika wsypujemy do zupy siekany szczypiorek. Można ją wcześniej podprawić mąką kukurydzianą (1 łyżka na te ilość bulionu), ale nie jest to konieczne, ponieważ zupa jest gęsta od wielości składników. Oddzielnie gotujemy makaron udon. Porcję makaronu nakładamy do miski i zalewamy zupą. Natychmiast podajemy. Zupa jest  pyszna a przy tym rozgrzewa i syci.


***

Poniżej zamieszczam listę składników potrzebnych do przygotowania dwóch innych zup, które łączy to, że jednym że składników jest mleko kokosowe. Nadmienię tylko, że nie kupuję mleka kokosowego, przygotowuję je samodzielnie w domu. Nie jest to bardzo skomplikowane, mleko mam zawsze świeże i pachnące i bardzo smaczne. Przepis na mleko można znaleźć w sieci.

Zupa tajska słodko-kwaśna

0,5 l mleka kokosowego
1 l bulionu na kościach
0,5 kg filetów dowolnej ryby morskiej
1 świeży ananas (obrany, trzy plasterki w całości lub pokrojone w kostkę)
3 łyżki sosu rybnego
1 łyżeczka oleju kokosowego
3 łyżki mąki kukurydzianej
2 łyżki siekanego szczypiorku
sól, pieprz


Zupa rybna pikantna na gęsto

1 l bulionu na kościach
0,5 l mleka kokosowego
40 dkg filetów ryby morskiej
1 duży uszak lub grzybek mun (namoczony i pokrojony w paski)
kawałek marchewki i pietruszki z bulionu
4 łyżki mąki kukurydzianej
3 łyżki sosu rybnego
1 papryczka chilli
1 plasterek świeżego imbiru
2  łyżki siekanego szczypiorku
sól, pieprz



No cóż... Mogę już teraz życzyć smacznego eksperymentowania :) Tym bardziej, że tych zup po prostu nie da się zepsuć. No i nie potrzebujemy przy tym jakichś specjalnych składników - wszystkie dostępne są w polskich sklepach i nie należą do produktów drogich. No a taka wsiowa kuchnia - przynajmniej moja - powinna być: smaczna, szybka i tania.


Smacznego!






wtorek, 3 października 2017

Kapusta kiszona z gąskami

Nie bardzo mam czas uprawiać zbieractwo w tym roku, ale czasem zdarza się ku temu okazja. Tym razem w ramach takiej okazji zebrałam około kilograma gąsek i postanowiłam przygotować coś, co "chodziło" za mną od kilku lat. A mianowicie zdecydowałam, że ukiszę kapustę z gąskami.





Przepis wypatrzyłam w jednym z czasopism kobiecych z końca lat 70-tych. Oczywiście nieco zmodyfikowałam. Myślę, że warto taką kiszonkę sobie zrobić, pomimo banalności produktów, taka banalna wszak przecież nie jest. Wystarczy przed podaniem podprawić dobrym olejem i mamy fantastyczny dodatek obiadowy.


Kapusta kiszona z gąskami

2,5 kg poszatkowanej kapusty białej
0,5 kg oczyszczonych gąsek
25 dkg marchewki
0,5 kg kwaśnych jabłek
5 dkg soli niejodowanej (łyżka na kilogram warzyw)
łyżeczka nasion kopru
10 ziaren jałowca.(może być mielony)

Gąski obgotować 10 minut, wystudzić i pokroić w paseczki. Jabłka i marchew zetrzeć na tarce o dużych otworach. Wymieszać wszystkie składniki i pozostawić, aby nieco zmiękły. Następnie ubić w dużym (4 l) słoju. Pielęgnować jak zwykłą kiszonkę. Po ukiszeniu kapustę można przełożyć do mniejszych słoików, zamykać szczelnie i pasteryzować.





Na koniec jeszcze rada. Nie warto dodawać do kapusty zbyt wielu gąsek, bo ma się ich akurat dużo, ponieważ kapusta po prostu nie będzie smaczna. Od nadmiaru głowa boli ;) Gąski są tu raczej przyprawą. I zdecydowanie lepiej jest kisić w dużym pojemniku (słoju, garnku, beczce) - z podobnych smakowych przyczyn.



Powodzenia!







niedziela, 1 października 2017

Ciasteczka marchewkowo-owsiane

Dziś proponuję ciasteczka marchewkowo-owsiane - wytrawne i chrupiące - jako świetną alternatywą dla tradycyjnego pieczywa. Ciasteczka upiekłam z dodatkiem orzechów włoskich (tym razem wykorzystałam świeżo zebrane i obrane z gorzkiej skórki) oraz mielonego kardamonu, który nadał ciasteczkom wyjątkowego aromatu. Uwaga, tego rodzaju ciastka piekę zazwyczaj na smalcu. Oczywiście można użyć tłuszczu roślinnego, choć smak będzie już nieco inny.




Ciasteczka marchewkowo-owsiane


20 dkg mąki owsianej
20 dkg płatków owsianych górskich uprażonych na suchej patelni
2 marchewki starte na drobno
2 łyżki posiekanych orzechów włoskich
2 jajka
2 łyżki smalcu
2 łyżki gęstej śmietany
3 łyżki cukru
1/4 łyżeczki mielonego kardamonu
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki sody

Mąkę, wystudzone płatki owsiane, smalec, startą marchew, orzechy, przyprawy, sodę, cukier, śmietanę oraz żółtka wymieszać. Z białek ubić pianę i wmieszać ją do ciasta. Powinno ono być półtwarde, tak, aby można było z niego formować w dłoniach kuleczki. Układać je na blasze wysmarowanej tłuszczem i rozgniatać na niezbyt cienkie, okrągłe placuszki. Wstawić do piekarnika nagranego do temperatury 180 stopni i piec aż się lekko zarumienią.


Smacznego!







poniedziałek, 4 września 2017

Słodki chleb dyniowy


Sezon na dynie właśnie rozpoczyna się. U mnie niedawno zagościła dynia całkiem okazała i ponieważ była zbyt okazała, trafiła jako mus do słoików na zaś. Ale niestety jeden słoik się zbuntował, postanowiłam zatem natychmiast niepokorny przetwór wykorzystać. A że akurat zabrakło mi chleba, zdecydowałam, że upiekę chleb :)



Słodki chleb dyniowy


1 szklanka musu z dyni
ok. 0,75 kg mąki pszennej najlepiej bułkowej (typ 650)
1 łyżeczka soli
5 łyżek cukru
3 łyżki stopionego masła
ok. 1/2 szklanki mleka
2 jajka
2 dag świeżych drożdży
1 garść rodzynków


Wszystkie składniki poza musem przełożyć do miski, delikatnie wymieszać. Drożdże mieszamy z mlekiem i cukrem i także wlewamy do miski. Kiedy drożdże zaczynają rosnąć, dodajemy mus i wyrabiamy ciasto, w razie konieczności dodajemy mąkę. Ciasto nie powinno być twarde, ale także nie może być zbyt luźne. Ostawiamy pod przykryciem do wyrośnięcia. Kiedy wyrośnie, wyrabiamy je jeszcze raz, przekładamy do foremki wysmarowanej tłuszczem i wysypanej bułką tartą lub mąką i ponownie odstawiamy. Kiedy wyrośnie, wstawiamy do piekarnika nagrzanego do temp. 180 stopni i pieczemy około 40 minut.






Smacznego!





czwartek, 31 sierpnia 2017

Konfitura z jabłek


Pomysł na konfiturę wziął się stąd, że udało mi się wypatrzeć podczas spaceru owocującą, zdziczałą jabłonkę. Radość miałam wielką, bo w tym roku jest ubogo w "dziczyznę" i cieszy najskromniejsze znalezisko. Tym bardziej, że nie należy przesadzać i zabierać wszystkich owoców, które się znajdzie - one są także pokarmem dla dzikich zwierząt.


Pachnie i smakuje prawie egzotycznie, jest słodko-kwaśna i nieco pikantna - to istotne walory konfitury, które pasują do wielu potraw. Można je podać jako sos do grillowanego mięsa, polać deser, lody, budyń, naleśniki lub po prostu zjeść ze świeżą bułeczką. I ta smakowitość powstaje niewielkim kosztem i nakładem pracy. Teraz jest dobra pora, żeby przygotować sobie kilka słoiczków tej smakowitości, bo jabłka jeszcze nie są w pełni dojrzałe i podczas smażenia będzie mniejsze ryzyko uprażenia ich w syropie na mus. Z ładnie dojrzałych jabłek przygotowałam mus właśnie (bez cukru) a z tych twardszych nieco, mniej dojrzałych - konfiturę.

Ważnym dodatkiem do tego przetworu jest kwasek cytrynowy lub jak kto woli sok z cytryny. Po pierwsze poprawia smak niezbyt dojrzałego jabłka, po drugie stabilizuje produkt, który nie tak szybko zmieni kolor podczas przechowywania, po trzecie kwasek smakuje cytrynowo ;) Jak zauważycie użyłam go sporo, bo aż dwie łyżeczki. Niewątpliwą zaletą kwasku jest również to, że jego cytrynowy smak nie umyka podczas smażenia konfitury a to było dla mnie ważne, ale warto zachować umiar w jego stosowaniu. Można również użyć zamiennie octu jabłkowego (dość mocnego), ale wtedy poza kwasowością nie uzyskamy efektu cytryny.


Konfitura jabłkowo-cytrynowa


ok. 1,5 kg obranych pokrojonych w ćwiartki lub ósemki jabłek
1 litr wody
1 kg cukru
2 łyżeczki (płaskie!) kwasku cytrynowego (zamiennie sok z cytryny, ocet jabłkowy)
1/2 łyżeczki soli niejodowanej
1/4 łyżeczki od kawy świeżo mielonego pieprzu
2 papryczki chilli

Z wody cukru i przypraw gotujemy syrop. Zestawiamy z ognia i do gorącego wrzucamy przygotowane jabłka. Mieszamy łyżką i zostawiamy je tak do wystygnięcia. To było pierwsze i ostatnie mieszanie łyżką konfitury! Po kilku godzinach doprowadzamy syrop z jabłkami do delikatnego wrzenia i zestawiamy na kilka godzin do wystudzenia. Kilkakrotnie możemy przemieszać konfiturę robiąc garnkiem okrężne ruchy. Wszystkie te czynności (zawrzeć, ostudzić, przemieszać) powtarzamy tak często, aż konfitura zmniejszy objętość do 1/2 początkowej pojemności a owoce staną się szkliste. Normalnie wystarczy przesmażyć jabłka łącznie 5-6 razy. Kiedy konfitura jest gotowa, przekładamy ją do niewielkich słoików.



Konfitury nie trzeba pasteryzować, bo słoiczki powinny same "złapać się", ale dodatkowa pasteryzacja nie zaszkodzi. Jeżeli przetworu nie pasteryzujemy, to można na wierzch konfitury położyć krążek wycięty z papieru pergaminowego, namoczony spirytusem.




Smacznego!



poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Papryka nadziewana fetą

Do przygotowania papryki z fetą zainspirowały mnie opowieści Wsiowej Dorosłej ;) Taki trochę inny smak, poniekąd tradycyjny, ale i wsiowy. Co prawda papryki powinny trafić do oliwy, ja jednak postanowiłam je zamarynować, po pierwsze po to, aby je dłużej przechować, po drugie - żeby było bardziej pikantnie do pieczonego mięsa pokrojonego w plastry.

Do przetworu (i dania jednocześnie) wybrałam paprykę białą igołomską. Ma przyjemny smak, nie jest duża a po odcięciu wierzchołka z ogonkiem mamy gotową "kieszonkę" do nadziania, bo gniazda nasienne są niewielkie i szybciutko można się ich pozbyć.




Papryka igołomska nadziewana fetą i marynowana

2 kg papryki igołomskiej

Nadzienie:

1,5 kg sera feta
sól, pieprz, kilka ząbków czosnku lub czosnek granulowany do smaku

Zalewa:

2 litry octu z owoców dzikiej róży
ok. 0,5 kg cukru
2 łyżki soli niejodowanej
1 łyżka gorczycy
oregano kreteńskie, estragon, szalotka

Oczyszczone papryczki nadziewamy fetą roztartą z pieprzem i czosnkiem. Ewentualnie dodatkowo doprawiamy nadzienie solą. Następnie ściśle układamy papryczki w słoiki lub jeden duży słój. Papryczki słoikach przekładamy ziołami i piórkami szalotki. Ziół nie dajemy dużo. Na słoik o pojemności 2 l wystarczy po małej gałązce oregano i estragonu i ćwiartka szalotki Następnie gotujemy zalewę z octu, cukru, soli i gorczycy. Mało kwaśną zalewę można dodatkowo zakwasić kwaskiem cytrynowym, ale lepiej użyć więcej octu i go odparować podczas gotowania. Gorącą zalewą zalewamy paprykę, jeżeli planujemy pasteryzację, wystudzoną, kiedy nie mamy pasteryzacji w planach. Na wierzch wlewamy kilka łyżek oliwy i czekamy kilka dni, aż papryczki będą gotowe.


Podczas pasteryzacji zmienia się nieco struktura fety, zatem lepiej unikać pasteryzowania, no ale nie jest to jakaś straszna sprawa. W każdym razie papryka jest bardzo smaczna a biorąc pod uwagę jej całoroczną dostępność w sklepach, nie warto robić jakichś specjalnych zapasów tego przetworu - no, chyba, ze trzeba zagospodarować własna uprawę. Polecam do pieczonego mięsa na zimno. Świetnie tez smakuje z chlebem pita.


Smacznego!







sobota, 26 sierpnia 2017

Orientalnie, ale po wsiowemu

Latem zawsze jestem bardzo zajęta. Uzupełniam zapasy, biegamy ze Wsiowym Psem po ugorach, uczę się całkiem nowych rzeczy, robię przetwory i szukam sposób na smaczne wzbogacanie diety. Oczywiście nie ustaję w poszukiwaniu starych przepisów i odtwarzaniu potraw, które znam z dzieciństwa lub, o których tylko słyszałam. W to lato postanowiłam wprowadzić do swojej kuchni trochę egzotyki i nauczyć się gotować zupy miso. I powiedzmy sobie szczerze, nie byłabym sobą, gdybym tej egzotyki nie dostosowała do swoich potrzeb eksperymentowania ;)

Odniosłam jednakże sukces! Nauczyłam się przygotowywać tradycyjne buliony będące podstawą egzotycznych zup :) Przygotowanie ich jest mniej skomplikowane niż ugotowanie polskiego rosołu, ale problem leży w zdobyciu składników o dobrej jakości. Składniki prywatnie importowane bezpośrednio z krajów azjatyckich mają inne smaki, typowe dla Azji, smakowo są po prostu świetne. Dlatego świeży import to podstawa. Można oczywiście zamawiać produkty w specjalistycznych sklepach, ale... cena, bo zabawa w orientalistykę w kuchni może jednak trochę kosztować ;) Minusem importu prywatnego jest czas oczekiwania na produkty.

Można jednak poradzić sobie jeszcze inaczej. Postawić na przyprawy i zioła oraz korzystać głównie z tego, co dostajemy od krewnych i znajomych jako pamiątki z ich podróży krajoznawczych. Wtedy, co prawda, z kuchni orientalnej robi się nagle kuchnia grecka, ale czy to naprawdę takie ważne, jeżeli lubi się eksperymentować i smakować? Można również samodzielnie uprawiać zioła i niektóre warzywa. Mitsuba, minutina (to babka pierzasta, krewna babki lancetowatej i jajowatej), amarantus (sporo szarłatu rośnie dziko, ale kupując ziarno można sobie samemu wyhodować te smakowite listki), szpinak wodny, rukiew wodna i tułacz (roślinki lubiane przez akwarystów i wielbicieli oczek wodnych), pachnotka, różne rodzaje mięt, ostre papryczki, nietypowe odmiany pomidorków, mini dynie i ogórki oraz wiele innych roślin dobrze rośnie na balkonie w donicach. I zawsze są pod ręką. Są rewelacyjnym dodatkiem do dań z makaronów, ryżu, mięs głęboko smażonych, służyć mogą zarówno jako kolorowa dekoracja, jak i smakowita sałatka warzywna.

Można również samodzielnie uprawiać grzyby w balotach, robić przetwory przyprawione na modłę orientalną a nawet własne mleko kokosowe. Oczywiście, wtedy proces przygotowania danej potrawy przeciąga się w czasie wprost szaleńczo, ale mnie osobiście to kompletnie nie przeszkadza. Gorzej - mam czas na rozważenie, czym by tu tradycyjny składnik orientalnego dania zastąpić, albo jak z polskiego dania uczynić danie orientalne ;) Może to kulinarna herezja, ale nie zamierzam z niej rezygnować. Można np. kupić czasem chutnay z mango (czasem kupuję), ale można też zrobić ten gęsty sos samodzielnie albo... mango zastąpić brzoskwinią. Próbowaliście?

Podstawową kwestią jest też różnorodność produktów użytych do przygotowania potrawy. Nie - wielość - ale różnorodność właśnie, pod względem smaku, koloru, kształtu. I przyznam, że mnie osobiście najbardziej smakują potrawy nieskomplikowane technicznie, czyli jak najprościej, po wsiowemu i szybko przygotowane. Takie też wyszukuję przepisy, proste, interesujące smakowo i staram się tworzyć swoje własne, zestawiając różne smaki metodą prób i błędów. I tak na przykład zrobiłam sobie zapas gęstego słodko-kwaśniego sosu z brzoskwiń i kuminu, konfiturę z dzikich jabłek i chilli, pastę imbirową, siekaną szałwię w oleju czy też przyprawę do ryb na bazie trawy cytrynowej uprawianej w doniczce.

Podobnie można zaszaleć robiąc różnego rodzaju makarony w domu, choć uważam, że te japońskie, apetycznie cieniutkie i zapakowane w jednoosobowe porcyjki, są nie do podrobienia i warto je sobie czasem kupić. Ale eksperymentalnie... polecam samodzielnie robienie makaronu. Ja już ryżowego nie kupuję, robię go własnoręcznie. Tu jednak warto byłoby zainteresować się mąkami ;) Generalnie makarony dają szerokie pole do popisu.

Nie kombinuję za to z ryżem. Staram się po prostu wybierać sprawdzonego dostawcę i producenta. We Wsiowej Kuchni zagościł ryż w kilku odmianach i tak już pozostanie. Każda z nich inaczej smakuje, ale i sprzyja eksperymentowaniu z dodatkami a dla mnie to oczywiście bardzo istotne. Nie kombinuję także z glonami, po prostu je kupuję, ale za to bardzo różne ;) Pochwalę się jednak, że moja kulinarna pasja związana z glonami zaczęła się od prezentu. Dostałam fantastyczny zestaw glonów prosto z Bretanii, w różnych kształtach i nawet kolorach. Zdecydowanie ten zestaw pobudził moją kreatywność. Dla celów kulinarno-orientalnych wzbogaciłam swoje zapasy o azjatyckie kombu.



Tyle zatem słowem wprowadzenia. Dokąd mnie te eksperymenty zaprowadzą nie wiem, ale wyprawa to fascynująca :) Myślę, że będę mogła już częściej to i owo napisać a i może zachęcić Was do eksperymentowania z Orientem i wzbogacenia w ten sposób swojej domowej kuchni. A wiem, że warto. Proszę zaglądać, może w najbliższym czasie napiszę coś o moich zupach?






poniedziałek, 26 czerwca 2017

Krupnik z chmielem


To kolejny pomysł na wykorzystanie niewielkiej ilości pędów chmielu :) Postanowiłam sprawdzić jak chmiel będzie komponować się w zupie. I tym razem wybrałam najprostszy przepis z możliwych, czyli krupnik na rosole. Okazało się, że chmiel i w krupniku smakuje świetnie, zatem z czystym sumieniem mogę go polecić do zup.






Krupnik z chmielem

litr rosołu
4 młode ziemniaki
garść młodych pędów chmielu
kawałek marchewki (może być z rosołu)
3 łyżki kaszy jęczmiennej
pół szklanki mleka
łyżka masła
dwie łyżki siekanego szczypiorku
sól, pieprz

Szczytowe pędy chmielu opłukać i pokroić na mniejsze kawałki, zalać wodą zagotować, dodać startą na tarce marchewkę, ziemniaki pokrojone w kostkę, kaszę, dolać rosół. Gotować do miękkości. Dolać mleko, doprawić solą i pieprzem, jeszcze zagotować. Następnie garnek zestawić, wsypać szczypiorek i dodać masło. Podawać na stół z dodatkiem żytniego pieczywa.



Smacznego!





niedziela, 18 czerwca 2017

Wsiowy eksperyment, czyli herbata gruszkowa

Zieleń jest niezwykle inspirująca. Przechodzę obok zielonego i od razu myślę, co by tu z niego zrobić. Ostatnio natknęłam się na zazielenione drzewo gruszy, pomyślałam więc chwilę i zdecydowałam się na eksperymentalną herbatę. Liści gruszy nigdy nie "fermentowałam" i to miał być mój pierwszy raz. Zresztą, uważam, ze młode liście są na herbaty najlepsze. Teraz może juz troszkę za późno, ale nie szkodzi, bo za rok znowu będzie wiosna :)




Zasada "fermentowania" liści jest dokładnie taka sama jak przy pozostałych herbatach, o których pisałam wcześniej. Jedna istotna uwaga: czas "fermentacji" jest znacznie krótszy, bo wystarczy doba. Liście gruszy są bardzo delikatne, kruche i soczyste. Po ewentualnym opłukaniu a przed rolowaniem należy je dobrze obsuszyć, bo będzie zbyt dużo "soku", a to by sugerowało ewentualne ryzyko zgnicia liści.




Dodatkiem do herbaty miały być owoce gruszki, pokrojone w kostkę i wysuszone. Mam nadzieję, że i ta herbata znajdzie swoich zwolenników - ma wyczuwalny aromat gruszkowy. Początkowo - podczas suszenia - był niemal perfumowany. Obecnie ma przyjemny herbaciano-owocowy zapach, który postanowiłam podkręcić "na świątecznie" dorzucając do herbaty goździki, odrobinę cynamonu i wspomniane już suszone gruszki.

Smacznego!




czwartek, 18 maja 2017

Syrop ze ślazu piżmowego


Chciałabym zwrócić dziś Waszą uwagę na pewną roślinę, która świetnie sprawdzi się w kuchni jako słodki dodatek do deserów. Chodzi mianowicie o ślaz piżmowy a konkretnie o jakie kwiaty. Oczywiście trochę za wcześnie jeszcze na kwitnienie tego ziółka, ale warto już teraz rozejrzeć się za jego stanowiskiem. Kwiaty ślazu działają lekko wykrztuśnie, łagodząco na ból gardła, ale przy normalnym użytkowaniu w kuchni przed wszystkim będzie pięknie pachnieć i smakować. Oczywiście ich lecznicze oddziaływanie jest słabsze w porównaniu z korzeniem. Przypomnę też, że korzeń ślazu lekarskiego ma zastosowanie także w cukiernictwie i poza syropem, można z nich robić popularne niegdyś cukierki... ślazowe :)






Do przygotowania syropu posłużą nam kwiaty wyłącznie świeżo rozwinięte. Nie zrywamy pąków ani tych kwiatów już zaczynających przekwitać. Wkładamy je do słoika i zalewamy wrzątkiem, Zakręcamy słoik na gorąco i dostawiamy na dobę. Po tym czasie odcedzamy do rondelka. Kwiaty lekko wyciskamy. Wsypujemy cukier (1 litr wody, ok. 1 kg cukru), dodajemy sok z 1 cytryny lub nawet dwóch (zależnie jak bardzo jest soczysta, można wsypać dwie łyżki kwasku cytrynowego) i zagotowujemy. Po kilku minutach zlewamy syrop do butelek i zakręcamy. Moje butelki mają zakrętki typu twest i nie wiem, jak dobrze da się taki syrop przechować w zwykłych butelkach.

Trzeba pamiętać, aby kwiatów w słoiku, do którego nalewamy wrzątek, było po prostu dużo, wtedy syrop będzie smaczniejszy a jego aromat - silniejszy. Ja staram się zawsze nieco je ugnieść. Do jakich deserów można taki syrop wykorzystać? Do polewania lodów, budyniów śmietanowych, naleśników i do nasączania ciasta tortowego. Można też na jego bazie przyrządzić smaczny napój. Syrop ma ładny różowy kolor, z czasem oczywiście nieco się zmieni, ale niewiele, zapach zaś jest niesamowity.

Przypominam, że w podobny sposób można przygotować syropy z innych kwiatów, np. czarnego bzu, lilaka, róży, mirabelki, fiołków, itp. Niewiele trzeba włożyć w to wysiłku i pieniędzy a przyjemności jest wiele. No i ten podziw i zaskoczenie w oczach gości - bezcenne :) Bardzo polecam :)






poniedziałek, 1 maja 2017

Skrzyp pod beszamelem

Dzisiejszy dzień zdecydowanie zachęcił mnie i Wsiowego Psa do dłuższego spaceru. Można było odnieść wrażenie, że przyroda obudziła się w  tym roku po raz drugi. Bardzo przyjemnie wędrowaliśmy prosto przed siebie. To znaczy Wsiowy Pies wędrował skosami.

Udało mi się nawet zebrać pędy zadnionośne skrzypu polnego, choć wydawało mi się, że już się na nie spóźniłam. W zeszłym roku zaplanowałam sobie kilka eksperymentów z nimi i powoli traciłam nadzieję, czy w tym roku w ogóle uda się te pomysły zrealizować. Tymczasem natknęłam się na całkiem świeży skrzyp:




Ponieważ to miał być eksperyment kulinarny - nigdy wcześniej nie jadłam skrzypu - zebrałam "jednoosobową" porcję pędów. Z zasady nie zbieram dużych ilości ziół czy grzybów, które są dla mnie jakąś nowością. Skąd mam bowiem wiedzieć, że będą mi smakować lub będę potrafiła je wykorzystać i dobrze zmagazynować, utrwalić? Lepiej niech sobie rosną niż miałyby trafić do puszki z bio.




Zatem dwie garście pędów dobrze opłukałam, odcięłam dolne części - te, które są nieco łykowate - i ugotowałam w osolonej wodzie. Gotowanie pędów zajęło mi około 15-18 minut. Przelałam je na sito, aby odsączyć z wody. W tym czasie przygotowałam sos beszamelowy. Łyżkę masła rozpuściłam w małym rondelku, dosypałam łyżkę mąki i mieszałam (na małym ogniu), aby masło z mąką się połączyły (jak do zasmażki). Dolałam 3/4 szklanki mleka, posoliłam, dodałam pieprzu i mieszając zagotowałam. Gotowałam sos około 2-3 minut, stale mieszając oczywiście i pilnując, zeby nie było w nim grudek.

I teraz mamy dwa sposoby podania skrzypu pod beszamelem.

1. Skrzyp przełożyć do żaroodpornego naczynia, polać beszamelem, posypać otartym serem z przerostem pleśni i zapiekać 10-15 minut pod przykryciem (wersja dla ciut bardziej cierpliwych).
2. Gorący skrzyp wyłożyć na talerz, polać gorącym sosem, posypać siekanym szczypiorkiem i natychmiast podawać (wersja dla niecierpliwych albo bardzo głodnych, czyli dla mnie).




Eksperyment uważam za bardzo udany. Skrzyp okazał się bardzo smacznym ziółkiem (a może warzywem?) i na pewno w miarę możliwości jeszcze poeksperymentuję.

Przystawka idealna :) Smacznego!








piątek, 28 kwietnia 2017

Jarzynka z młodych pędów chmielu

Kolejny tegoroczny eksperyment. Tegoroczny, bo dopiero w tym roku wypatrzyłam dziki chmiel w czystym miejscu i nawet było go sporo. Postanowiłam zapoznać się z jego smakiem a to oznacza, że eksperyment był bez fajerwerków i udziwnień, ale i tak był wyjątkowo pyszny. Zbierałam jedynie szczytowe odcinki pędów i to takie długości zaledwie do 15-20 cm.






Chmiel ugotowałam jako jarzynkę w osolonej wodzie i polałam bułką smażoną na maśle. Smak - rewelacyjny! I pasujący do drobiu oraz jajeczka. Ja z przyjemnością zjadłam ogromną porcję, ot tak po prostu, jako samodzielne danie. Przed gotowaniem nie odrywałam liści z pędów - one też bardzo mi smakowały. Samo gotowanie trwało kilka minut.

Wypatrujcie zatem chmiel, naprawdę warto :)



niedziela, 23 kwietnia 2017

Herbata z dzikiej róży


Tę herbatę wymyśliłam sobie jako prezent dla Kogoś Bardzo Sympatycznego. Przygotowywana jest z młodych liści dzikiej róży i jej owoców. No cóż, wiem, przygotowanie takiej wyjątkowej herbaty ze względu na dodatki trwa bardzo długo, ale nic na to nie poradzimy. Zresztą sądzę, że generalnie korzystanie z dobrodziejstw natury, ziół, grzybów, gotowanie z nich różnych pyszności wymaga nie tylko sporej wiedzy, ale i cierpliwości.

Na szczęście suszone owoce mam i to takie oczyszczone z pestek. Tych, którzy ich nie mają, pocieszę, że herbata po wysuszeniu musi się odleżeć, dojrzeć, zatem na pewno zdążycie z ususzeniem owoców w tym sezonie ;)






Liście róży przygotowałam podobnie jak te z malin, można o tym przeczytać post niżej lub TUTAJ. Owoce można dodać w całości (to znaczy oczyszczone z pestek połówki owoców) lub grubo je omielić, ale w taki sposób, żeby były nie zmielone a raczej połamane. Takie połamane szybciej się zaparzają, ale trudniej je wybrać łyżeczką z naparu i zjeść. Herbata z dodatkiem owocu jest kwaskowa - do słodzenia polecam miód.

Dlaczego wybrałam owoc róży jako dodatek zamiast kwiatu? Bo liście herbaty same z siebie pachną owocami egzotycznymi. Myślę też, że świetnym dodatkiem do nich byłby także plasterek dojrzałego owocu mango i listek lub dwa ziółka zwanego plektrantus "Zulu", który ma podobny zapach, ale jest nieco ostrzejsze w smaku.


Edit.: 26.04.2017 A tu herbata już z dodatkiem owoców:







PS. Herbata suszy się po krojeniu. W późniejszym terminie wstawię kilka zdjęć uzupełniających niniejszy wpis.


niedziela, 16 kwietnia 2017

Świąteczne robienie herbat

Kiedyś obiecałam, że napiszę o tym, w jaki sposób przygotowuję w domu herbaty. Jest dobra okazja, bo Święta, połowa kwietnia, można nazbierać trochę liści do przefermentowania i generalnie smacznie byłoby. Zatem argumentów jest dość za tym, aby za te herbaty się wziąć. Na ten moment przygotowuję herbatę z liści malin. Są młode, delikatne, szybko "fermentują" i przede wszystkim pięknie pachną. No i są zdrowe. Na zdjęciu poniżej mamy tzw. materiał roślinny, z którego powstanie herbata i już gotowy wyrób zamknięty w słoiku.






Jak zatem powstaje herbata? Przede wszystkim musimy zebrać liście. Wybieramy młode, zdrowe i ładnie wybarwione. Liście w domu oczyszczamy z ewentualnych gości - u mnie to były dwie biedronki. Opłukujemy dla pewności i ochoty z ewentualnego kurzu i innych zanieczyszczeń. Następnie odstawiamy je do obeschnięcia, na... 2-3 godziny, bo dobrze byłoby, gdyby sobie te liście trochę  zwiędły. Następnie przystępujemy do rolowania.

Bierzemy trochę liści w dłoń i rolujemy je w dłoniach, tak jakbyśmy robili wałeczki z ciasta. Pod wpływem tego zabiegu liście puszczają sok i znowu stają się wilgotne a te bardziej soczyste nawet mokre. Może wyglądają wtedy na mocno "zmarnowane" i "po przejściach", ale tak powinno być. Odkładamy je na bok do jakiejś miseczki i bierzemy kolejną porcję.

Świeżo zrolowane liście przekładamy albo do woreczka do kiszonek, albo do słoika. Ja wybieram woreczki, bo łatwiej mi kontrolować proces "fermentacji". Wkładam płasko do woreczka, woreczek układam na ściereczce i zawijam ową ściereczkę i woreczek z liśćmi w twardy wałeczek. Wałeczek układam na blacie w kuchni i po prostu czekam kilka dni, aż liście zyskają aromat i zmienią barwę na ciemniejszą, lub całkiem staną się brązowe. Trwa to od 3 do nawet 10 dni. Dwa razy dziennie odwijam ściereczkę odwracam woreczek, czasem przemieszam liście w nim umieszczone i ponownie zawijam.

Kiedy moja herbata ma barwę i aromat mi odpowiadający, wyjmuję ją z woreczka na deskę do krojenia i ostrym nożem drobno siekam. Mokre i posiekane liście trzeba jeszcze dobrze wysuszyć i przełożyć do szczelnie zamkniętego pojemnika. Taką herbatę warto wzbogacić suszonymi kwiatami i owocami malin albo innymi dodatkami, które lubimy i które podpowie fantazja :) Smacznego!




piątek, 7 kwietnia 2017

Zupa ziołowa z pieczarkami

Dziś wypatrzyłam łan dzikiego szczypiorku! Taka niespodzianka. Nie nastawiałam się zanadto na zbieranie ziół, ale trochę przyniosłam go do Wsiowej Kuchni. Natychmiast też przyszła mi na myśl jajecznica, domowy twarożek, jakieś kotleciki, itd. Jednakże po otwarciu lodówki wzrok mój padł na podagrycznik i postanowiłam - będzie zupa i to ziołowa.





Do przygotowania zupy użyłam rosołu ugotowanego już wcześniej. Można jednak - tak jak w poprzednim przepisie - ugotować wywar na włoszczyźnie i kościach lub tylko włoszczyźnie. Jak kto lubi.


Zupa ziołowa z pieczarkami

1 litr wywaru z kości i włoszczyzny lub rosołu

30 dag pieczarek
1 duży ziemniak
1 marchewka z rosołu (wywaru)
1 duża garść kurdybanka lub 7 łyżek siekanego i mrożonego
2 duże garście młodego podagrycznika
1 duży pęczek dzikiego szczypiorku (może być też taki kupiony)

0,5 szklanki mleka
2 łyżki masła
1 łyżka mąki
sól, pieprz, mały ząbek czosnku


W rondelku na 1 łyżce masła smażymy pieczarki pokrojone w plasterki. Lekko zrumienione zalewamy rosołem, dorzucamy obrany i pokrajany w kostkę ziemniak i startą na tarce o grubych otworach marchewkę z wywaru. Dosalamy, pieprzymy i dodajemy zmiażdżony ząbek czosnku. Kiedy ziemniaki zmiękną wrzucamy pokrajany drobno kurdybanek i podagrycznik. Niech chwilę zupa się gotuje, w tym czasie mieszamy w mleku mąkę i wlewamy je do zupy. Kiedy się zagotuje, wsypujemy posiekany szczypiorek i dodajemy łyżkę masła. Już nie gotujemy.



Smacznego!





wtorek, 28 marca 2017

Zupa porowa z podagrycznikiem

We Wsiowej Kuchni zapanowało czyste szaleństwo! Bo - co tu dużo opowiadać - trzeba korzystać z okazji i jeść zielone, jeżeli tylko istnieje możliwość znalezienia czystego zielska. Tym razem przygotowałam bardzo smaczną zupę z podagrycznikiem. Posłużył on tutaj jako obfita, świeża posypka. Posiekany wydziela aromat taki trochę marchewkowo-pietruszkowy. I na pewno też wzbogaca danie o wartości odżywcze. Kto by pomyślał, ze chwast może być taki mało chwastny a kulinarnie bardzo użyteczny?






A zatem przepis:

Zupa porowa z podagrycznikiem

25 dag kości
25 dag włoszczyzny
1/2 cebuli

2 duże pory
4 ziemniaki
szklanka mleka
sól
pieprz
ćwierć łyżeczki cukru
łyżka mąki pszennej
łyżka masła

2 garście młodego podagrycznika

Z kości, włoszczyzny, litra wody oraz przypalonej cebuli ugotować wywar z dodatkiem soli. Do przecedzonego wywaru dolać ok. pół litra wody, dodać pokrajane w paski białe części pora, pokrojone w kostkę ziemniaki, dosolić do smaku, dodać pieprzu, cukru i gotować około 20 minut. Zetrzeć marchewkę i korzeń pietruszki z wywaru i dodać do zupy. Mąkę rozmieszać w szklance mleka, dodać do zupy i zagotować. Zestawić z palnika, wsypać posiekany drobno podagrycznik, dodać masło i wymieszać. Po 10 minutach danie można podawać na stół.


Smacznego :)









poniedziałek, 27 marca 2017

Zamiast mizerii - ziarnopłon w jogurcie

Dziś było wyjątkowo ciepło. Spacer zamienił się w prawdziwą wyprawę i choć człowiek głodny, to tak za bardzo nie chce mu się stać przy kuchni. Mimo wszystko z takich wypraw można wrócić naprawdę zmęczoną ;) No dobrze, ale co tu zrobić, żeby się najeść a nie narobić? Może jogurt ziołowy? No cóż, trzeba zagospodarować to, co akurat jest pod ręką:




Ziarnopłon z jogurcie


2 szklanki ziarnopłonu (listki zrywane z roślinek PRZED KWITNIENIEM!)
1 łyżka siekanej rzeżuchy
1 jabłko (np. jonagold)
0,5 litra jogurtu typu greckiego
sól pokrzywowa, pieprz kolorowy


Opłukany i osuszony ziarnopłon grubo siekamy i przekładamy do salaterki. Dodajemy posiekaną rzeżuchę, obrane i pokrojone w drobną kostkę jabłko. Składniki mieszamy z jogurtem podprawionym solą pokrzywową i kolorowym pieprzem.





Tak przygotowany jogurt świetnie zastąpi tradycyjną zupę lub np. mizerię podawaną do ziemniaków czy mięsa. Smacznego!




niedziela, 26 marca 2017

Sałata z ziarnopłonu i kurczaka

Fantazji z ziarnopłonem ciąg dalszy. Dziś zaserwowano we Wsiowej Kuchni kurczaka. Danie szybkie, atrakcyjne wizualnie i smakowo, naprawdę smaczne i niebanalne. Okazało się, że kurczak z ziarnopłonem to bardzo udany duet.


Sałata z ziarnopłonem i kurczakiem

3 szklanki świeżego ziarnopłonu (zbieranego PRZED KWITNIENIEM)
1 pierś z kurczaka (pojedyncza)
4 garście orzechów włoskich (obranych ze skorupek)
4 duże, dojrzałe gruszki
1/3 szklanki oliwy (oleju) po suszonych pomidorach
Łyżeczka octu balsamicznego
sól, pieprz
kiełki rzodkiewki


Składniki opłukujemy i odstawiamy do odsączenia. Pierś kroimy w paseczki, posypujemy solą i pieprzem i obsmażamy krótko na oleju. Orzechy siekamy i prażymy na suchej patelni. Gruszki obieramy i kroimy w kostkę. Wszystkie składniki mieszamy ze sobą, polewamy octem i olejem po pomidorach, w razie potrzeby doprawiamy dodatkowo pieprzem i solą i podajemy z grzankami jako danie na kolację lub przystawkę.





Smacznego!




środa, 22 marca 2017

Wiosenna sałatka z ziarnopłonem


Dzisiejszy spacer miło mnie zaskoczył - pojawiły się listki ziarnopłonu! Nie mogłam przejść obojętnie obok tej bomby witaminowej, bo przyda się zjeść po zimie coś zielonego i świeżego. Ziarnopłon ma listki niewielkie, ale są świetnie widoczne wśród zeschłych traw i - co najważniejsze - jeszcze nie kwitnie. Można zatem je zrywać bezpiecznie i zjadać ze smakiem. Są lekko pikantne, kruche i naprawdę smaczne. Postanowiłam przygotować z nich sałatkę z dodatkiem jajka i skiełkowanej fasoli mung.




Potrzebne są dwie szklanki świeżo zerwanych listków ziarnopłonu, dwie czubate łyżki kiełków, trzy jajka ugotowane na twardo (posiekane w kostkę), dwie łyżki ziaren słonecznika i dyni (mieszane i uprażone na suchej patelni). Składniki mieszamy i polewamy sosem przygotowanym z łyżki majonezu i dwóch łyżek jogurtu typu greckiego. Sos przyprawić trzeba kolorowym, świeżo zmielonym pieprzem i solą pokrzywową.






Sałatkę podajemy z grzankami z żytniego pieczywa. Smacznego :)





poniedziałek, 6 lutego 2017

Paluszki pszenno-żołędziowe z dipem czosnkowym


Zabawy mąką żołędziową ciąg dalszy :) Podano paluszki pszenno-żołędziowe, solone. Idealnym dodatkiem okazał się dip, czyli gęsty sos twarogowy.

Paluszki pszenno-żołędziowe

20 dkg mąki pszennej 450
10 dkg mąki żołędziowej
2 łyżki oleju kokosowego lub smalcu
1/2 łyżeczki sody
woda (do ciasta i do posmarowania)

Zagniatamy ciasto i odstawiamy je pod przykryciem na 20 minut. Po tym czasie wałkujemy na cienko i wykładamy na blachę. Już na blasze kroimy na paski jednakowej szerokości, smarujemy je wodą i posypujemy grubą solą. Pieczemy krótko, do lekkiego zrumienienia (trzeba pilnować, bo ciasto jest ciemne) w piekarniku nagrzanym do około 180 stopni.




Dip twarogowo-czosnkowym z rzeżuchą

20 dkg twarogu półtłustego
20 dkg śmietany 18%
2 ząbki czosnku
dwie łyżki siekanej rzeżuchy

Twaróg, śmietanę i czosnek przeciśnięty przez praskę miksujemy na gładko. Można dodać śmietany więcej lub mniej, żeby uzyskać mniej  lub bardziej gęsty dip. Na koniec mieszamy z rzeżuchą. Soli nie dodajemy, bo paluszki są słone.






Dip przekładamy do miseczek (dla każdego oddzielna  miseczka z sosem). Paluszki zjadamy nabierając na nie dip w ilości, jakiej sobie życzą nasze brzuszki ;) Idealna przekąska i danie barowe.


Smacznego :)






niedziela, 22 stycznia 2017

Kiszona kapusta sałatkowa - trzy razy

Skończył mi się zapas kiszonej sałatki. Z racji różnych zajęć nie dopilnowałam, żeby w momencie, kiedy otworzyłam ostatni słoik pomyśleć o nastawieniu nowej. No cóż, moje zdrowie ratują systematycznie pędzone kiełki :) Ale oczywiście niedawno uzupełniłam braki w zapasach i przygotowałam sałatki w trzech wersjach.



Kapusta kiszona sałatkowa

1,5 kg szatkowanej kapusty białej
0,8 kg szatkowanej marchewki
0,5 kg kwaśnych jabłek
2-2,5 łyżki soli niejodowanej



Kapusta sałatkowa z koperkiem

1,5 kg szatkowanej kapusty białej
0,8 kg szatkowanej marchewki
0,5 kg kwaśnych jabłek
2-2,5 łyżki soli niejodowanej
1 pęczek świeżego koperku
lub kilka łyżek mrożonego



Sałatka z czerwonej kapusty

1 kg poszatkowanej kapusty czerwonej
1 kg szatkowanej marchewki
0,5 kg jabłek
0,5 kg szatkowanej białej rzodkwi
0,3 kg szatkowanego korzenia pietruszki
3 płaskie łyżki soli niejodowanej
2 czubate łyżki siekanego koperku





Składniki mieszamy z solą i odstawiamy na godzinę, dwie, aby zmiękły i puściły trochę soku. Następnie przekładamy do np. litrowych słoików i ściśle ugniatamy. Nadmiar soku można odlać albo...  wypić :) Słoiki lekko zakręcamy i odstawiamy na kuchenny blat. Codziennie należy je odkręcić, ugnieść kapustę i np. pałeczką do chińskich potraw przebić kiszonkę w trzech miejscach aż do dna słoika - pozwoli to odgazować kiszonkę. Proszę pamiętać, aby nie nakładać do słoików zbyt wiele sałatki, ponieważ podczas kiszenia może wyciekać sok i zalewać blat. Po ukiszeniu, czyli po około 10 dniach, słoiki dokręcamy i odstawiamy w chłodne miejsce.

Z podanych składników wyjdą po ok. trzy litrowe słoiki każdej sałatki. Podczas szatkowania warzyw korzystam z maszynki elektrycznej, kapustę szatkuję tradycyjnie na "piórka" a pozostałe warzywa na grubych otworach. Można szatkować ręcznie, ale zabiera to sporo czasu a u mnie z nim bywa różnie.

Smacznego!






piątek, 20 stycznia 2017

Domowa wędzonka z łopatki


Domowa wędlina? Nic trudnego! Zgrabny kawałek łopatki zanurzamy na kilka dni w solance (1 litr wody i 1 łyżka soli peklującej). Ja dodatkowo robię tak zwaną iniekcję, czyli solankę wstrzykuję do mięsa przy pomocy strzykawki wędliniarskiej. Dzięki temu wędzonka ma piękny kolor i równomierny smak.

Po kilku dniach peklowania, mięso wyjmuję z solanki, obmywam i wysuszam. Nacieram przyprawami (ząbek czosnku, pieprz, majeranek) i po dwóch-trzech godzinach wstawiam do wędzenia. Mam do wędzenia specjalistyczny garnek, zatem wystarczy dorzucić trochę zrębek, mięso ułożyć na ruszcie i podłączyć gaz.

W zależności od wielkości użytego kawałka mięsa, wędzenia trwa od godziny do dwóch, w temperaturze ok. 60 stopni C. następnie wyjmuję wędzonkę, myję ją pod bieżącą wodę i umieszczam w garnku, w którym jest woda o temperaturze 70 stopni C. Wędzonka parzy się w niej około godziny, - mniejsze kawałki parzy się oczywiście krócej.

I proszę, taki efekt:





Smacznego!