Fot. Ciotka Chichotka |
Konfiturę postanowiłam usmażyć nie tylko dla jej smaku. Pomyślałam sobie, że dobrze byłoby ozdobić takim kwiatkiem deser, może lody, ciasto, naleśnik?.. Kwiaty są jednak również smaczne na surowo, ale także zatopione w czekoladzie w towarzystwie różnych ziarenek i orzeszków. Spróbowałam i się rozsmakowałam :)
Na konfiturę samczą z sosny użyłam: 1,5 litra męskich kwiatostanów, sok z jednej cytryny, 75 dkg cukru, szklankę wody i odrobinę soli. Jeżeli podczas smażenia okaże się, że soku z cytryny jest zbyt mało, można dosypać kwasku cytrynowego. Kwiaty powinny być zatopione w syropie, żeby można je było swobodnie wyłowić.
Oczywiście przed smażeniem, kwiatostany zostały oczyszczone z igliwia, resztek łusek i opłukane. Może i pyłku niewiele w nich zostało, ale i niewiele w nich już było. Podczas zrywania, dmuchało mi pyłkiem w nos! Tak czy inaczej - jakoś do mnie trafił ;)
Konfiturę smażyłam klasycznie. Pierwszego dnia - nieco dłużej, ale około godziny, na minimalnym ogniu. drugiego dnia - tylko doprowadziłam do wrzenia. Trzeciego dnia podobnie. Następnie przełożyłam do słoiczków i poddałam pasteryzacji - niestety wyszło mi trochę mniej syropu w konfiturze niż planowałam i było to konieczne, żeby nie pakować kolejnych dobroci do lodówki.
Smacznego!
PS. [27.04.2016]: Ponieważ zbliża się okres kwitnienia sosen, chciałabym jednak uprzedzić, że z czasem te kwiaty "drewnieją" w konfiturze. O ile po usmażeniu i krótkim przechowywaniu były świetne, o tyle po dłuższym czasie raczej smaczny jest tylko syrop, w którym są zawieszone :) Zatem, zalecam jednak zjadanie kwiatostanów w stanie świeżym jako dodatek np. do czekoladek, lodów i sałatek, a jeżeli chodzi o robienie przetworów to albo przygotowujcie syropy albo dania na krótkie przechowanie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz