Postanowiłam skorzystać z nadarzającej się możliwości i zrobić eksperymentalną konfiturę z pędów rdestowca, nazwaną ostatecznie konfidentem :))) Coś w stylu smażonych łodyg arcydzięgla. Rdestowiec ma ciekawy smak, więc może i konfitura będzie równie interesująca? Szczerze mówić obawiałam się, że pokrojone pędy mogą się w tej konfiturze rozpaść, bo wbrew pozorom rdestowiec jest bardzo delikatną rośliną.
Próba smaku wypadła dobrze :) Dodatek soku z cytryny zaostrzył smak. Konfitura już w słoiku i mam nadzieję, że przechowa się dobrze, zarówno pod względem smakowym jak i jakościowym :) Podczas smażenia zwracamy uwagę na to, aby nie mieszać konfitury łyżką (w celu przemieszania konfitury poruszamy garnkiem kolistymi ruchami), kawałki łodyg powinny swobodnie pływać w syropie, dodatek szczypty soli wyostrzy smak przetworu :) Smażenie polega na trzykrotnym doprowadzeniu do wrzenia i wystudzeniu konfitury. Gorącą przekładamy do słoika.
Konfiturę zamierzam użyć do dekoracji deserów :) Sądzicie, że to dobry pomysł?
PS. Wprowadziłam zmianę w tytule postu po sugestiach, że warto byłoby nazwać tę konfiturę jakoś "po swojemu". Bo skoro arcydzięgiel ma swoją konfiturę, to dlaczego rdestowiec ma jej nie mieć? Najbardziej spodobał mi się konfident jako określenie tej konfitury ;) Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz